piątek, 8 września 2017

Człowiek z Pasją - Życie jest pełne obietnic, ale przede wszystkim trzeba żyć w zgodzie ze sobą

Dzisiaj proponujemy spotkanie z Panią JANINĄ KOWALIK. Nasz Gość to góralka z urodzenia, Ślązaczka z wyboru, jak napisał wydawca drugiego tomiku jej poezji. Autorka wierszy, miłośniczka historii i książek, a prywatnie - kochająca i energiczna mama oraz babcia.

Przyszła na świat w Koszarawie (niedaleko Żywca), w burzliwym roku 1940, ale swe dorosłe życie związała z Zabrzem. Od połowy lat 70. ubiegłego wieku pisze wiersze. Z potrzeby serca. Z miłości. Dla i o najbliższych. Z okazji urodzin dzieci. Z okazji pierwszokomunijnej uroczystości. Dla przyszłej synowej... Dokumentuje ulotne i ważne chwile. Codzienność i święta. Umie się zachwycać. Podziwia przemiany pór roku. Fale marszczące się na jeziorze. Dzikie gęsi. Majestatyczne drzewa. Rozmyśla nad przemijaniem. Nad tajemnicą życia i nieodłącznie związanego z nim cierpienia. Ogarnia świat sercem i spojrzeniem pełnym czułości (kursywa oznacza nawiązanie do jednego z tytułów). Mądra, wypróbowana przez odmiany losu dobroć przebija z tych wersów.

Najpierw jej twórczość trafiała do szuflady. Jednak po wielu latach ujrzała światło dzienne. Pierwszy tomik - Korzenie - niskonakładowy, dziś już niemal niedostępny, ukazał się w Nisku w 1998 roku. W dłoniach trzymam drugą publikację - Kalendarz zdarzeń, wiersze wybrane 1976-2014 - wydaną w Zabrzu w 2014 roku. Poprosiłam Autorkę o odpowiedź na kilka pytań. Rozmowę ilustrujemy obrazkami z "Jej" Beskidu Żywieckiego. 

Wydawca II tomiku Pani poezji napisał w notce „góralka z urodzenia, Ślązaczka z wyboru”. Czy mogłaby Pani powiedzieć kilka słów o tym, jak z gór trafia się na Śląsk?

Można powiedzieć, że na Śląsk trafiłam mimo wszystko nieco przypadkowo. Takie były czasy, że rąk do pracy brakowało i przyjeżdżali tu wówczas ludzie z wszystkich stron kraju. I tak też, za pracą, przyjechał mój mąż, a wkrótce potem i ja za nim. Wybraliśmy lepsze życie.

Z Beskidu Żywieckiego, gdzie się urodziłam i wychowałam, dużo osób wyjechało do pracy w śląskim przemyśle. Pamiętam, że często się u nas pojawiali przedstawiciele zakładów przemysłowych, już w szkołach opowiadali nam, jaka dobra praca czeka, jakie mieszkania duże, jakie płace wysokie; można powiedzieć, że nas niejako werbowali. Oczywiście werbowali nie tylko górali, pojawiali się także w innych regionach. Ale od nas było dość blisko, więc wielu się dało łatwo namówić.

Mieszkanie otrzymaliśmy, praca była, nie było na co narzekać. I tak z czasem wrośliśmy w Śląsk, zakorzeniliśmy się. A z czasem nawet zaczęliśmy się ze Śląskiem, a z Zabrzem zwłaszcza, utożsamiać.

Z opowieści moich rodziców pamiętam, że ludzie z Koszarawy i okolicznych wiosek jeździli na Śląsk już przed wojną. Jeździli do Prus, jak to się u nas mówiło. Nasz region słynął z rękodzieła, wyrobów z drewna, które potem śląskie gospodynie kupowały. Wtedy były to jednak wyjazdy na jeden, dwa dni, po prostu na handel. Po wojnie już wyjeżdżało się na stałe, za pracą, tak jak ja.
Źródło
Może teraz pomówimy o Pani wierszach. Jak to pisanie się zaczęło? Dlaczego?

Od początku ciągnęło mnie do słowa pisanego, a to dzięki postawie mojego wuja, który czytając na głos, podrzucając mi pierwsze książki, zaszczepił we mnie chęć czytania, więcej i więcej. Po przeprowadzce do Zabrza pasję tę mogłam kontynuować, bo zasobność tutejszej biblioteki była nieporównywalnie większa od biblioteki w Koszarawie. Dzięki temu, prócz klasycznych powieści, mogłam do woli przebierać również w poezji, czytać kolejnych autorów, poznawać ich. Spodobało mi się, w jaki sposób budują klimat, opowiadają o pięknie przyrody, ważą słowa, niemal komponują melodie swej opowieści. Założyłam sobie wtedy takie zeszyty, do których przepisywałam fragmenty, czasem całe strofy, a czasem tylko pojedyncze wersy. Zebrało mi się tego 11 pełnych zeszytów.

I chyba tak naturalną koleją rzeczy postanowiłam, by poezję nie tylko czytać, ale spróbować również tworzyć. Może troszkę naiwnie, marzycielsko, stworzyłam swoje pierwsze utwory. A potem było ich coraz więcej, w życiu pojawiły się wnuczki, a z nimi dużo okazji do tworzenia. I tak już zostało.
źródło
Jak doszło do wydania I tomiku? Czy to była Pani inicjatywa?

To absolutnie nie była moja inicjatywa, to była wręcz niespodzianka dla mnie. Zawsze pisałam dla wąskiego grona odbiorców, dla najbliższej rodziny, na różnego rodzaju imprezy, rocznice, ważne momenty. I podczas jednej z takich właśnie imprez wiersze usłyszeli bratankowie mego męża, Tadeusza, i chyba im się te wiersze spodobały, bo poprosili, by im kilka przesłać. Okazało się, że faktycznie wiersze im się spodobały na tyle, że postanowili je wydać. Jeden z nich był franciszkaninem w Niepokalanowie i z racji powierzonych przez zakon funkcji współpracował z tamtejszą słynną drukarnią, co sprawę ułatwiło. I tak pewnego dnia listonosz przyniósł nam paczkę, a w niej kilkadziesiąt egzemplarzy tomiku „Korzenie”. To byłą piękna niespodzianka, która dodała mi skrzydeł i zachęciła do dalszego pisania.
 
źródło
W Pani wierszach dostrzegam coś z uroczej prostoty i miłości do ludzi, cechującej poezję Leopolda Staffa, ale także Leśmianowe „przeżywanie” piękna przyrody. Jakich poetów Pani najchętniej czyta?

Bliscy mi są poeci klasyczni, można powiedzieć, że ci „starej daty”. Często i namiętnie czytałam wspomnianych Staffa i Leśmiana. To od nich trochę zaczynałam swoją przygodę z poezją, zachwycałam się ich wierszami, sposobem pisania o przyrodzie. Ale wydaje mi się, że najbliższy jest mi Przerwa-Tetmajer, którzy tak pięknie opisuje góry, z takim znawstwem maluje górskie mgły, rysuje szczyty. Urodziłam się i wychowywałam z widokiem wprost na Pilsko, co roku jeżdżę do rodzinnego domu na Mrowców Groniu, dlatego Tetmajer niezmiennie zachwyca mnie swoim sposobem pisania o górach, które i ja tak kocham. Oczywiście Kasprowicz ze swoimi górskimi tematami, ze swym słuchem dla szumu drzew, wiatru, też towarzyszy mi ze swoją poezją od wielu lat, a jego wiersze mam przepisane we wspomnianych zeszytach.
źródło
Może coś jeszcze o ulubionych pisarzach, tym razem o prozaikach. Są tacy?

Oj, wielu, naprawdę wielu. I chyba znów będą to głównie nazwiska klasyków. Eliza Orzeszkowa, Lew Tołstoj za „Opowieści o miłości”, Irwin Shaw za „Hotel św. Augustyna”. Ale ostatnio bardzo dużo czasu poświęcam też na książki historyczne, popularnonaukowe, ale pisane dobrym piórem. Dlatego niezwykle wysoko cenię Pawła Jasienicę.

Gdy byłam młodsza, książki były drogie, a nam się nie przelewało, więc czytałam głównie egzemplarze biblioteczne. Ale postanowiłam sobie wtedy, że kilkanaście książek, które najbardziej mną wtedy poruszyły, najbardziej złapały za serce, na pewno kiedyś kupię. Stworzyłam sobie listę lektur, które po prostu muszę mieć. I, dzięki Bożej pomocy, wiele z nich udało mi się już nabyć. Może nie tylko dzięki Bożej pomocy, ale też dzięki pomocy synowej, która biegła jest w Internecie i na aukcjach wyszukała mi książki z mojej listy marzeń.

Niektóre z nich są już prawie niedostępne, długo się ich naszukaliśmy. Ale moim zdaniem to perełki literatury. „Niczyjak” Jana Kurczaba, „Jak wilk w głuszy” Astera Berkofa to niesamowite książki, wciągają, wzruszają, cieszę się, że je mam i w każdej chwili mogę po nie sięgnąć.
źródło

Z Pani wierszy wyczytać można także głęboką zgodę na to, co niesie los i wielką mądrość życiową. Jakie jest Pani życiowe motto? Co jest najważniejsze?

Trudno powiedzieć, czy to faktycznie mądrość życiowa, ale trochę już tych zim minęło, trudno wojować z losem i z Panem Bogiem. Zawsze sobie powtarzałam, że życie jest pełne obietnic, ale trzeba przede wszystkim żyć zgodnie ze sobą, nie zapominać o rodzinie, o honorze, o sumieniu. Może to trywializmy, ale po prostu trzeba pamiętać, że jest się tylko człowiekiem, który się kiedyś zestarzeje i może mu wtedy sił już braknąć na paniczne naprawianie błędów młodości.
źródło
Gdyby miała Pani zachęcić (szczególnie młode pokolenie) do czytania poezji, co by Pani powiedziała?

Młodzież ma teraz tyle odskoczni, tyle wyimaginowanych rzeczywistości, filmy, gry, Internet. Ktoś trafnie powiedział, że technologia odrealnia od rzeczywistości. Trudno się dziwić, że nie mają czasu na poezję, która wymaga więcej uwagi, skupienia. W filmach czy książkach dla młodzieży są piękne historie, ale wszystko jest takie bezpośrednie, wyjaśnione od początku do końca, nie ma miejsca na czytanie między wierszami, nie ma tej muzyki słów. Młodzież potrzebuje akcji, nie ma czasu na liryzm.

Myślę jednak, że co ma być, to będzie, i jeśli ktoś tylko czyta, nie oduczył się jeszcze, to może prędzej czy później znajdzie poezję dla siebie. Trzeba sugerować, a nie zmuszać, polecać, ale nie nastawiać. Niech się może nawet zrażą jednym czy drugim autorem, aby znaleźć coś dla siebie. A kiedy tylko człowiek znajdzie coś swojego, coś bliskiego, to już przepadł. Tak jak ja w zbiorach Miejskiej Biblioteki Publicznej, ładnych kilka dekad temu.

Czyli – warto czytać (i pisać wiersze)?

Nie warto. Trzeba!

Dziękuję za rozmowę, która wiele mnie nauczyła!
źródło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz