Ta mikropowieść zawiera w sobie coś z uroku Pikniku pod Wiszącą Skałą Joan Lindsay i jego filmowej ekranizacji. Tylko że Piknik jest prześwietlony ciepłym słońcem, a Pałac lodowy TARJEI VESAASA (1897-1970) zionie dojmującym zimnem Północy. Ale wrażenie ulotnej niesamowitości, nieuchwytnej poezji, pozostaje takie samo. Bliskie na wyciągnięcie ręki. Wręcz porażająco namacalne.
Utwór składa się z trzech niewielkich cząstek: Siss i Unn, Mosty śniegiem pokryte (najdłuższa, licząca około 50 stron) oraz Fletniarze.
Siss i Unn. Biel i czerń. W tych kolorach napisał Vesaas większość swojej o(przy)powieści. Unn jest jedenastoletnią dziewczynką. Niedawno przybyła w te strony, by - po śmierci matki - zamieszkać z ciotką. Ojca zna tylko z fotografii. Jest zupełnie wyobcowana w szkole. Nie potrafi (nie chce?) z nikim nawiązać znajomości. Ale fascynuje. Pod jej urokiem pozostaje głównie Siss. I nadchodzi przełomowa chwila. Unn zaprasza koleżankę do domu. Nieco onieśmielone, lecz zachwycone przeczuciem przyjaźni, kończą to wieczorne spotkanie nieoczekiwanie prędko. Spłoszyła je możliwość spełnienia Nieuchwytnego, które stanowiło warunek zachwytu?
Mosty śniegiem pokryte. Następnego dnia Unn nie przychodzi do szkoły. Znika. Zaczynają się poszukiwania. Bez rezultatu. Mijają dni. (Prawie) wszyscy godzą się ze śmiercią dziecka. Siss wytrwale czeka. Odsuwa się od koleżeństwa, jakby chciała dochować jakiejś nadprzyrodzonej wierności. Gdy w klasie pojawia się nowa dziewczynka i chce zająć miejsce tamtej, Siss broni tego krzesła. Bo jeśli nie jest zajęte, to znaczy, że przyjaciółka może wrócić. I wie, że ciotka zmarłej (?) też ma nadzieję.
A lodowy pałac mocno trzyma Unn w swym ażurowym sarkofagu. Pałac... Wystarczyło, by raz (z ciekawości) tam poszła i jak zauroczona spojrzała na jego piękno:
zaczarowaną krainę niewielkich szczytów, sklepionych daszków, oszronionych kopuł, miękko wygiętych żebrowań, delikatnych koronek. Wszystko to było z lodu, woda zaś (...) nieustannie budowała dalej. Wodospad rozwidlał się pomiędzy lodem, nakładał nowe warstwy, tworzył nowe szczegóły. Wszystko się iskrzyło. Słońce jeszcze nie wypłynęło zza wzgórz, jednakże lód sam przez się lśnił błękitem i zielenią, promieniował śmiertelnym zimnem. (...) Woda strumieniami przetaczała się nad skrajem góry, zmieniała barwę z czarnej na zieloną, w miarę zaś jak wodospad nabierał szaleńczej szybkości - z zielonej na żółtą i białą. (...) W powietrzu unosiły się kłęby mglistego oparu.
Oczarowała ją lodowa budowla. Weszła na skraj pierwszej komnaty. Potem, już z większą śmiałością, do drugiej, w której dostrzegła nowe cuda... Jeszcze dalej... Och, gdyby móc to pokazać Siss! Oto kolejne komnaty... Zapraszają. Wciągają... I tak to się stało.
Fletniarze. Pojawiają się pierwsze rysy na ścianach i wieżyczkach pałacu. Przeczucie wiosny.
Fletniarze idą poboczami drogi. Siss spieszy co sił, a jednocześnie pragnie, aby ta droga nie miała końca.
Nieśmiało, niepewnie zgadza się na wspólną z koleżeństwem wycieczkę w okolicę, którą przez całą zimę omijała. Przybiegła tu tylko raz. Wówczas, nocą, z poszukiwaczami. Dzieci szanują jej żałobę, ale pragną, by do nich wróciła. Duchem. Ciałem. W pełni. Przecież nawet ciotka Unn sprzedała dom i wyjeżdża. To znaczy, że pogodziła się z tą śmiercią. Zwycięska wiosna niebawem zatrze ostatni ślad żałoby. I zabierze ażurowy grobowiec Unn, który z niewyobrażalną mocą runie na dno wodospadu. Życie zatriumfuje.
Nikt nie może być świadkiem zagłady pałacu. Dzieje się to nocą, kiedy wszystkie dzieci śpią.
Mikropowieść Vesaasa. Na wskroś, nawet boleśnie realistyczna, a baśniowa. Niesamowita, misterna, połyskliwa budowla ze słów. Czerń (spora część akcji dzieje się wieczorem lub nocą), z której wyłania się jaskrawa biel dnia. I opalizujący barwami kryształ lodowego pałacu.
Narracja. To nie jest - genologicznie rzecz ujmując - proza poetycka. Ale śmiało można stwierdzić, że dominuje w niej liryzm. Oto zanimizowany opis lęku dziewczynki, powracającej późnym zimowym wieczorem do domu:
Po bokach drogi ciemności. To coś nie ma kształtu ani imienia, ale ktokolwiek tędy przechodzi, ten czuje, że się wyłania i idzie za plecami krok w krok, niczym rwący potok.
I jeszcze jeden. Znowu lodowy pałac:
Znalazła się w skamieniałym lesie. W lodowym lesie. Woda, sącząc się tędy przez pewien czas, ukształtowała pnie i gałęzie lodowe, a między wyniosłymi drzewami rosły mniejsze. Były tu również kształty trudne do określenia, ale odpowiednie dla takiego miejsca, i należało pogodzić się ze wszystkim, co tu było.
Zimowa budowla ze śniegu czy obraz ludzkiej duszy? Tak, trzeba użyć tego słowa: arcydzieło. Koronkowe, powiewne, opalizujące niedopowiedzeniami. I przeczuciem ogromnej metafory. Przeczuciem artystycznej doskonałości.
Ps. Mikropowieść Nocne czuwanie (Kimen) Tarjei Vesaasa zaprezentowałyśmy TUTAJ.
Utwór składa się z trzech niewielkich cząstek: Siss i Unn, Mosty śniegiem pokryte (najdłuższa, licząca około 50 stron) oraz Fletniarze.
Siss i Unn. Biel i czerń. W tych kolorach napisał Vesaas większość swojej o(przy)powieści. Unn jest jedenastoletnią dziewczynką. Niedawno przybyła w te strony, by - po śmierci matki - zamieszkać z ciotką. Ojca zna tylko z fotografii. Jest zupełnie wyobcowana w szkole. Nie potrafi (nie chce?) z nikim nawiązać znajomości. Ale fascynuje. Pod jej urokiem pozostaje głównie Siss. I nadchodzi przełomowa chwila. Unn zaprasza koleżankę do domu. Nieco onieśmielone, lecz zachwycone przeczuciem przyjaźni, kończą to wieczorne spotkanie nieoczekiwanie prędko. Spłoszyła je możliwość spełnienia Nieuchwytnego, które stanowiło warunek zachwytu?
Mosty śniegiem pokryte. Następnego dnia Unn nie przychodzi do szkoły. Znika. Zaczynają się poszukiwania. Bez rezultatu. Mijają dni. (Prawie) wszyscy godzą się ze śmiercią dziecka. Siss wytrwale czeka. Odsuwa się od koleżeństwa, jakby chciała dochować jakiejś nadprzyrodzonej wierności. Gdy w klasie pojawia się nowa dziewczynka i chce zająć miejsce tamtej, Siss broni tego krzesła. Bo jeśli nie jest zajęte, to znaczy, że przyjaciółka może wrócić. I wie, że ciotka zmarłej (?) też ma nadzieję.
A lodowy pałac mocno trzyma Unn w swym ażurowym sarkofagu. Pałac... Wystarczyło, by raz (z ciekawości) tam poszła i jak zauroczona spojrzała na jego piękno:
zaczarowaną krainę niewielkich szczytów, sklepionych daszków, oszronionych kopuł, miękko wygiętych żebrowań, delikatnych koronek. Wszystko to było z lodu, woda zaś (...) nieustannie budowała dalej. Wodospad rozwidlał się pomiędzy lodem, nakładał nowe warstwy, tworzył nowe szczegóły. Wszystko się iskrzyło. Słońce jeszcze nie wypłynęło zza wzgórz, jednakże lód sam przez się lśnił błękitem i zielenią, promieniował śmiertelnym zimnem. (...) Woda strumieniami przetaczała się nad skrajem góry, zmieniała barwę z czarnej na zieloną, w miarę zaś jak wodospad nabierał szaleńczej szybkości - z zielonej na żółtą i białą. (...) W powietrzu unosiły się kłęby mglistego oparu.
Oczarowała ją lodowa budowla. Weszła na skraj pierwszej komnaty. Potem, już z większą śmiałością, do drugiej, w której dostrzegła nowe cuda... Jeszcze dalej... Och, gdyby móc to pokazać Siss! Oto kolejne komnaty... Zapraszają. Wciągają... I tak to się stało.
Fletniarze. Pojawiają się pierwsze rysy na ścianach i wieżyczkach pałacu. Przeczucie wiosny.
Fletniarze idą poboczami drogi. Siss spieszy co sił, a jednocześnie pragnie, aby ta droga nie miała końca.
Nieśmiało, niepewnie zgadza się na wspólną z koleżeństwem wycieczkę w okolicę, którą przez całą zimę omijała. Przybiegła tu tylko raz. Wówczas, nocą, z poszukiwaczami. Dzieci szanują jej żałobę, ale pragną, by do nich wróciła. Duchem. Ciałem. W pełni. Przecież nawet ciotka Unn sprzedała dom i wyjeżdża. To znaczy, że pogodziła się z tą śmiercią. Zwycięska wiosna niebawem zatrze ostatni ślad żałoby. I zabierze ażurowy grobowiec Unn, który z niewyobrażalną mocą runie na dno wodospadu. Życie zatriumfuje.
Nikt nie może być świadkiem zagłady pałacu. Dzieje się to nocą, kiedy wszystkie dzieci śpią.
Mikropowieść Vesaasa. Na wskroś, nawet boleśnie realistyczna, a baśniowa. Niesamowita, misterna, połyskliwa budowla ze słów. Czerń (spora część akcji dzieje się wieczorem lub nocą), z której wyłania się jaskrawa biel dnia. I opalizujący barwami kryształ lodowego pałacu.
Narracja. To nie jest - genologicznie rzecz ujmując - proza poetycka. Ale śmiało można stwierdzić, że dominuje w niej liryzm. Oto zanimizowany opis lęku dziewczynki, powracającej późnym zimowym wieczorem do domu:
Po bokach drogi ciemności. To coś nie ma kształtu ani imienia, ale ktokolwiek tędy przechodzi, ten czuje, że się wyłania i idzie za plecami krok w krok, niczym rwący potok.
I jeszcze jeden. Znowu lodowy pałac:
Znalazła się w skamieniałym lesie. W lodowym lesie. Woda, sącząc się tędy przez pewien czas, ukształtowała pnie i gałęzie lodowe, a między wyniosłymi drzewami rosły mniejsze. Były tu również kształty trudne do określenia, ale odpowiednie dla takiego miejsca, i należało pogodzić się ze wszystkim, co tu było.
Zimowa budowla ze śniegu czy obraz ludzkiej duszy? Tak, trzeba użyć tego słowa: arcydzieło. Koronkowe, powiewne, opalizujące niedopowiedzeniami. I przeczuciem ogromnej metafory. Przeczuciem artystycznej doskonałości.
Ps. Mikropowieść Nocne czuwanie (Kimen) Tarjei Vesaasa zaprezentowałyśmy TUTAJ.
Lodospad, źródło |
Vesaas Tarjei, Pałac lodowy, wyd. 2., przeł. Beata Hłasko, Poznań 1979. ISBN 83-210-0021-5 (sygnatura: 86408).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz