Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura rosyjska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura rosyjska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 11 marca 2022

Książki (nie)zapomniane - Ile trzeba ziemi?

Dwie siostry - miejska i wiejska - spotkały się, by porozmawiać. Szukały zalet i wad życia w mieście i na wsi. A mąż jednej z nich, chłop Pachom, po długim przysłuchiwaniu się ich dialogowi stwierdził, że gdyby miał dużo ziemi, to nawet diabła by się nie bał. Bo ziemia to skarb. A chytry diabeł siedział za piecem i już wiedział, czym zachłannego chłopa skusi...

Czy dużo człowiekowi trzeba ziemi? (Mnogo li čelowieku zemli nużno?) LWA TOŁSTOJA (1828-1910). Przedziwna przypowieść. Tu wszystko jest wielkie, chociaż opowiada o małym. Bo przecież ile człowiekowi naprawdę potrzeba ziemi, by mógł godnie żyć (i umrzeć)? Niewiele. Podobnie - objętość historii obejmującej wiele lat. Nie powieść-rzeka, ale... kilkanaście stron. Jednak perspektywa interpretacyjna, którą opowiadanie niesie i zawarta w nim filozofia, są ogromne.

Artiom miał bogatą sąsiadkę - dziedziczkę. Gdy jego (i nie tylko) zwierzę weszło na jej teren, musiał płacić. Cóż więc dziwnego, że kobiety nikt nie lubił? Ale oto nieoczekiwanie postanowiła sprzedać ziemię. Chłop zapożyczył się, by kupić jak najwięcej. Teraz miał dużo gruntów, a gdy czyjeś zwierzęta weszły mu w szkodę, jemu musiano zapłacić. Był właścicielem hektarów, ale przestał być lubiany. Po licznych zatargach uznał, że ma jeszcze za mało i zdecydował się na przeprowadzkę. Tam, hen, nad Wołgą, są podobno żyźniejsze ziemie...

Gdy trochę pomieszkał w nowych miejscu, usłyszał, że w Baszkirii jest jeszcze więcej gruntów. Miejscowi przywitali go gościnnie i wyznaczyli cenę 1000 rubli za dzień. Ile ziemi obszedł od świtu do wieczora, tyle mógł zabrać za tę kwotę na własność. I wyruszył, gdy słońce podnosiło głowę nad horyzontem. Po jakimś czasie już nie szedł, ale biegł, by więcej zagarnąć. Gdy minęło południe stwierdził, że do wieczora jeszcze daleko. Zawrócił dopiero wtedy, gdy dzień się chylił...  

Zdążył dotrzeć do punktu wyjścia? Ile naprawdę potrzebował ziemi?

Ps. Opowiadanie Za co? Tołstoja - TUTAJ.

Lew Tołstoj, Czy dużo człowiekowi trzeba ziemi?, przeł. Kazimierz Truchanowski, w: tegoż, Opowiadania i nowele. Wybór, Wrocław 1985, s. 195-213 (sygnatury: 116835, cz D IV-5/217).

piątek, 8 maja 2020

Książki (nie)zapomniane - Głos nieco ochrypły, ale pełen mocy i godności

Poeta, pieśniarz i aktor. Syn tłumaczki języka niemieckiego i pułkownika Armii Czerwonej. Niepogodzony z rzeczywistością. Często idący pod prąd. Uzależniony od środków pobudzających, które znacząco przyczyniły się do przedwczesnej śmierci. Legenda już za życia. WŁADIMIR Siemionowicz WYSOCKI (1938-1980) i jego Piosenki.

Pisał o codziennym, szarym życiu. O uniformizacji społeczeństwa, której poddać się nie chciał ani nie umiał. O tych, którzy podcinali skrzydła ptakom swobodnym jak on sam. O życiu jako wędrówce. Na przekór odczłowieczającej standaryzacji:

W życiu pruje się na wprost, albo skręca przypadkowo,
żadne drogi jak na złość nie chcą schodzić się ze sobą;
czemu setką gnasz pod prąd, nie bierz tego tak na serio!
Płonie jasnoszary ford z roztrzaskaną karoserią...

(Od koszmaru wielkich miast)

Ciepły mieliśmy kąt,
Lecz ruszyliśmy w świat.
Pewno jakiś w nas samych tkwi błąd?
Bo tak zawsze - pod wiatr,
Bo tak zawsze - pod prąd.

(Na ten chłód)

...O zaniku norm moralnych czy zwykłej przyzwoitości wśród tych, którzy siedzą wyżej:

Baju-baju, w pewnym kraju,
Dajmy na to numer 6,
Hultaj siedział na szachraju,
Ideały mieli gdzieś.

Zamiast machnąć szabelką choć raz,
Stary król wolał uderzać w gaz.
Ślubną żonę puścił kantem,
Delfin został spekulantem,
A bez wiana królewny wdzięk zgasł.

(Taka sobie bajeczka)

... O gryzącej tęsknocie i stopniowej rezygnacji z marzeń:

Niekiedy budzi się w nas myśl
i każe nam się wzbijać wzwyż,
nie polecimy, no bo jak,
zwłaszcza że skrzydeł jakby brak,
do chmur przydałoby się wzbić.
więc zaczynamy wódkę pić:
po wódce nas pociesza fakt,
że przecież brojler to też ptak.

(Żyjemy sobie byle żyć)

W końcu marzeń zebrałem swych plon -
W gruncie rzeczy nie chciałem tak wiele -
I parowóz o wadze stu ton
Na przejeździe roztrzaskał mi szkielet. (…)
Siostra na mnie zbawienny ma wpływ,
Dzięki niej pokochałem bliźniego,
Chwalę spokój, nie nęci mnie zryw.
Raz zerwałem się... No i co z tego? (…)
Teraz gips chroni pierś moją i skroń
Niczym zbroja zacniejsza od stali.
Czasem nawet mnie korci, by krzyknąć: „Na koń!"
I galopem odjechać z tej sali.

(Ładny gips!)

... O niesprawiedliwości, o krzywdzie:

Na oko jeszcze zima, lecz wiosna się zaczyna,
już czujesz ten wiosenny ciepły dreszcz,
i nagle mnie zgarnęli, i jazda do celi,
a za co, powiedzieli, sam wiesz...

(Na oko jeszcze zima)

Za niewinność, za wiarę w ten cały raj
rajskie życie zgotował mi sąd;
tajgę, tundrę i step po najdalszy skraj
przemierzyłem wśród śniegów i błot.

(Łaźnia na biało)

... O małych i większych zdradach:

Śmiertelny mnie przeszywa lęk,
Że gdyby nawet koszmar pękł,
Nie sczezną, nikt ich nie wygoni,
Bo to przecież moi znajomi,
Żywi, widoczni jak na dłoni,
Sami moi dobrzy znajomi.
O, już tu są, a kły im lśnią,
Już suną w przytupach,
Już za chwilę moją krwią
Zaleją się w trupa.
Czy tu wiać, czy w kość im dać? —
Głowię się boleśnie.
A najlepiej — dalej spać,
Wszystko przespać we śnie!...

(Wampiry)

... O tym, że dla niespokojnych duchów jest tylko jedna droga, jedno wyjście:

Za wiele na nas problemów naciera –
jak żyć, czym straszyć i czego się bać?
Ach, wtedy spokój nastaje dopiero,
Kiedy w mogiłach kładziemy się spać.

A czy w zbiorowych, czy we własnościowych -
Tu nieboszczycy się zdają na los.
Nie chcą urzędom do spraw lokalowych
Nowych przysparzać kłopotów i trosk.

(Piosenka o nieboszczykach)

... O człowieczeństwie, które ocalił. O sobie. Może najbardziej przejmujący tekst:

Przed Stwórcą stanę z podniesionym czołem,
do ukrywania nie mam nic a nic,
dobrze czy źle, ale swój wóz ciągnąłem
i żyłem tak, jak się powinno żyć.

Rozróżniam też, co święte, a co podłe -
przynajmniej w to mnie wyposażył Bóg,
i jedną mam, lecz za to prostą drogę,
i nie chcę szukać żadnych innych dróg.

(Mój czarny człowiek)

Piosenki Wysockiego. Nieco ochrypły, ale pełen mocy i godności głos o skrzywdzonych i  poniżonych. Bo inni ludzie mogą godność naruszyć, nawet podeptać, ale nie są stanie jej odebrać. Naprawdę traci się ją tylko wówczas, gdy się z niej dobrowolnie rezygnuje.

Edward Stachura, Włodzimierz Wysocki, Leonard Cohen, Piosenki, tł. [z ros.] Michał B. Jagiełło, [z ang.] Maciej Zembaty, Warszawa: Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, 1989. ISBN 83-203-3052-1 (sygnatura: 128188).
Włodzimierz Wysocki, 14 piosenek w przekładach Ziemowita Fedeckiego, Warszawa: "Czytelnik", 1986. ISBN 83-07-01811-0 (sygnatura: 115744).

piątek, 16 lutego 2018

Książki (nie)zapomniane - Ballada zagrana na strunach serca

Opowieść pachnąca stepem i zachwycającą przyrodą Besarabii. Unoszą się nad nią dźwięki cygańskich melodii. Owszem, użyjmy tego pięknego epitetu, opalizującego kolorami bogatej kultury. Użyli go przecież autor i tłumacz. I niech w naszej wyobraźni zacznie rozwijać się ni to realistyczna, ni to baśniowa historia o miłości i wolności, snuta przy wieczornym ognisku. Po prostu Makar Czudra MAKSIMA GORKIEGO (właśc. Aleksieja Maksimowicza Pieszkowa, 1868-1936).

Gorki uchodzi za twórcę socrealizmu. Ale jego wczesne utwory są zupełnie odmienne. Uroczym, metaforycznym opowiadaniom z młodzieńczego okresu najbliżej do tradycji romantycznej. Wystarczy wspomnieć podniosłą Pieśń o sokole i takąż Pieśń o zwiastunie burzy, albatrosie, który jak czarna błyskawica, z krzykiem zwały chmur przeszywa, skrzydłem pianę fal roztrąca - wiedząc, że chmury słońca nie zakryją.

Właśnie taki - wolny, dziki i nieposkromiony - był młody Łojko Zobar, Cygan z Bukowiny, najprzystojniejszy wśród przedstawicieli swojego plemienia. Stara Nonka zna jego historię i opowiada pobratymcom przy stepowym ognisku. Iskry pryskają dokoła. Płomień wesoło tańczy. Suche gałązki co i rusz trzaskają, dając miłe ciepło o wieczornej porze. A zebrani słuchają...

Zobar był koniokradem. Zuchem nad zuchami. Nie było w okolicy człowieka, który by go nie znał i nie podziwiał - za odwagę, swoisty kodeks moralny, grę na skrzypcach i wygląd. Dostrzegała te walory także Radda - śliczna córka Daniły, niezależna i buntownicza jak ten, do którego wyrywało się jej serce. Harda pokochała hardego. Z wzajemnością. I młoda, urodziwa para zaczęła prowadzić ze sobą swoistą grę. Krok ku sobie, krok od siebie. Jedno próbowało oswoić drugie. Ale żadne nie chciało zostać pokonane jako pierwsze. Dumna Radda upokarzała Zobara, a on poniżał ją. Może im to nawet odpowiadało, ale dziewczyna posunęła się o krok za daleko. Miłośnik swobody tego nie wytrzymał. Zabił ją. A potem jej ojciec pomścił córkę...

Opowieść przy wieczornym ognisku. Trochę gawęda, trochę dumka czy ballada. Pełna romantycznej pasji. Szkoda, że pisarstwo Gorkiego poszło w inną stronę. Nieprzewidywalna Historia połamała życie kolejnego artysty...

Ps. Opowiadanie zostało sfilmowane. Tabor wędruje do nieba (1975, reż. Emil Łotianu [Loteanu]) był w roku, w którym wszedł na ekrany, absolutnym hitem. Bił rekordy oglądalności. Wspominam go jak przez mgłę, ale z sentymentem dla pięknie ukazanej, barwnej kultury i niesamowitej muzyki.

Aneks! Tomik, z którego pochodzi Makar Czudra, zawiera również opowiadanie Stara Izergil, którego fragment (legenda pod tytułem Płonące serce Danka) był w czasach, gdy chodziłam do szkoły podstawowej, lekturą uzupełniającą w VII klasie.

Gorki Maksym, Makar Czudra, tłum. Jerzy Jędrzejewicz, w: Tegoż, Legendy i opowiadania, Warszawa 1974, s. 13-27. (Sygnatury: 61676, 83357).

piątek, 2 września 2016

Książki (nie)zapomniane – Przystanek na poboczu Wszechświata

Stanisław Lem nazwał tę powieść „gorzkim westernem”. W istocie, większość postaci to niepogodzeni ze złem samotnicy, przegrani romantycy. Także – dla równowagi – oszuści i podatni na korupcję policjanci. Jest szara rzeczywistość, ubóstwo i biurokracja. Ale również nieuchwytna, opalizująca mistyka. ARKADIJ (1925-1991) i BORIS (1933-2012) STRUGACCY. Pierwszy z braci był orientalistą, drugi – astrofizykiem. Swoje powieści pisali wspólnie. Na przykład Piknik na skraju drogi. Niezwykłe, trudne do jednoznacznego zdefiniowania dzieło.

Uznano ten utwór za przepowiednię katastrofy w Czarnobylu i jej straszliwych skutków. Tam też powstała zamknięta Strefa, przyciągająca szabrowników, złodziei, łowców cudzego mienia. Ale powieść jest czymś więcej. Z pozoru nieskomplikowana fabuła zapewne stanowi pretekst do przemyśleń o zawrotnej, tak, kosmicznej głębi.

Na Ziemię przybywają Obcy. Po co? Nie wiadomo. Na jak długo? Na chwilę. Jedynie na swoisty „piknik”. Nikogo nie spotykają i niebawem odlatują. Ale pozostawiają ślady swej bytności. Zakłócone prawa przyrody, tajemnicze i niebezpieczne formy, przedmioty niejasnego przeznaczenia. I STREFĘ. Rumowisko, skład złomu czy skarbiec ? Dla niektórych - pierwsze, dla innych - drugie, dla kolejnych – ostatnie. Nic dziwnego, że przyciąga wszystkich. Ciekawskich, ale też żądnych przygody i bogactwa. Bo w Strefie może pozostały pobiwakowe odpady, ale też na pewno Złota Kula, która spełnia wszystkie życzenia. Wystarczy po nią wyciągnąć rękę. A to niełatwe… Dlatego pojawia się nowa profesja. Stalker. Przemytnik, nielegalnie przenoszący przedmioty Stamtąd i zyskownie je sprzedający.

Ludzkość w konfrontacji z Obcymi? Nie. Bo „Goście” nie skontaktowali się z Ziemianami. Urządzili sobie u nich krótki postój i ponownie umknęli w Universum, z którego przybyli. Nikt ich nie widział. Nietrudno było mieszkańcom naszej planety stwierdzić, że my dla tamtych to tylko mrówczy kopiec na poboczu galaktycznej drogi. Okazaliśmy się (...) niewarci chwili uwagi, a teraz żerujemy na ich śmietniku. Może więc zasadniczym sensem tej opowieści jest przesłanie, iż Nieznane zawsze nas otacza? Świat, w którym żyjemy, to Tajemnica. Nawet bez Obcych.

Życie. Wędrówka. Dotyk Niewiadomego. Czemu służą pozostałości po Tamtych? Może mają jakiś sens. Może w ogóle nie są znakami. Nie jest pewne nawet to, czy oni szukają nas, czy my ich. A jeśli wzajemnie tęsknimy za kontaktem, ale nie potrafimy się odnaleźć ani porozumieć?

I oto, nieoczekiwanie, wkraczamy na mieniący się barwami Wszechświata obszar metafizyki. Nadal jesteśmy na gruncie fantastyki naukowej czy raczej zmierzamy w kierunku fantasy? Baśni? Mitu? Właśnie, Złota Kula. Klucz do Sezamu czy jego centrum, największy Skarb? Stalkerzy, szabrownicy, oszuści, ale i szacowni naukowcy, wszyscy próbowali ją zdobyć. I gdy jeden z tych najbardziej niegodnych, egoistyczny stalker Red, wyciąga rękę w jej stronę, zapewniając sobie w ten sposób możliwość spełnienia każdego marzenia i życzenia, formułuje najbardziej… altruistyczną prośbę: szczęście dla wszystkich za darmo! I niech nikt nie odejdzie pokrzywdzony!

Strefa. Rumowisko czy Skarbiec, który ponadto ma tę cechę, że potrafi przemienić samolubne pragnienia w najbardziej wzniosłe? Własność Kosmitów albo dyspozycja ludzkiego serca, zdolnego zabłysnąć nadnaturalnym blaskiem w obliczu Tajemnicy?

Bo Nieznane jest czasem bardzo blisko. I Złota Kula, zdolna uczynić z graciarni Skarbiec, też dla każdego inaczej wygląda. Czyż nie? Ważne, aby wędrować. Przez galaktyki. Przez całe Universum. W wymiarze horyzontalnym i wertykalnym. Między planetami. Czyli do Człowieka. I w stronę Absolutu. By znaleźć jedno i drugie. By dosięgnąć Pełni.

Ps. Powieść Strugackich stała się inspiracją dla filmu Stalker (1979) Andrieja Tarkowskiego. Celowo nie używam terminów „ekranizacja” czy „adaptacja”. Bo film nie jest ani jednym ani drugim. Zbyt daleko odbiega od pierwowzoru. A czym jest? W moim odczuciu – arcydziełem. Sylwetkę reżysera przedstawiliśmy TUTAJ.

Strugaccy Arkadij i Borys, Piknik na skraju drogi, przeł. Irena Lewandowska, wyd 2, Warszawa 1996. ISBN  83-906070-2-6. (Sygnatura: 147065).

piątek, 5 sierpnia 2016

Książki (nie)zapomniane - Człowiek rozumny, czyli wariat

Czym jest to pomieszczenie, w którym znajduje się ich pięciu, a po jakimś czasie dołącza jeszcze jeden? Miniaturą społeczeństwa? Metaforą? Krytycy nie byli zgodni w opiniach i pozostawali nieco bezradni, jaki wybrać kierunek interpretacji tego niezwykłego dzieła. Cenzorzy również zachowali czujność. Wszyscy jednak zgadzali się co do jednego: opowiadanie jest z pewnością utworem wybitnym. Około 50 stron bardzo statycznej "akcji". Ale takiej, która żadnego czytelnika nie pozostawi obojętnym. Sala nr 6 ANTONA Pawłowicza CZECHOWA (1860-1904).

Najpierw poznajemy stróża Nikitę, którego narrator charakteryzuje następująco:

Należał do tych prostodusznych, statecznych, służbistych i tępych ludzi, którzy ponad wszystko na świecie lubią porządek i z związku z tym są przekonani, że ludzi trzeba bić. Bije (...) gdzie popadnie i jest przeświadczony, że bez tego nie byłoby porządku.

Czego (kogo) z takim oddaniem strzeże? Wejścia do tytułowej sali w szpitalu psychiatrycznym, w której mieszkają pacjenci: jeden szlachcic i czterej mieszczanie. Między nimi - młody Iwan Dmitrycz Gromow, syn urzędnika.

Dopiero w dalszej kolejności pojawia się najważniejszy bohater, doktor Andriej Jefimycz Ragin. Nietypowy lekarz, który nie potrafi rozkazywać, zabraniać, wymagać. Dlatego nawet stróż nie może go traktować z szacunkiem należnym powadze jego profesji. Bo cóż to za doktor, który zagląda do sali z wariatami? I rozmawia z nimi. Jakby było o czym.

Lekarz jest stoikiem. Szczególnie interesuje się zagadnieniem wolności, ale na rzeczywistość, jaką tu zastał (zniewolenie pensjonariuszy), patrzy z dystansem:

Wszystko zależy od przypadku. Kogo tu posadzili, ten siedzi, a kogo nie posadzili, ten chodzi na wolności, oto wszystko.

Szczególnie lubi wymianę zdań z Iwanem Dmitryczem. Dostrzega w nim człowieka myślącego, toteż usiłuje przedstawić mu swój punkt widzenia:

Między ciepłym, zacisznym gabinetem a tą salą nie ma żadnej różnicy (...). Spokój i zadowolenie znajdują się nie na zewnątrz człowieka, ale w nim samym (...). Przeciętny człowiek oczekuje dobra czy zła z zewnątrz (...), a myślący - od siebie samego.

Ale zdanie Iwana jest odmienne. Ostro oponuje, bo wie, jak boli go niewola, w której przebywa. Lekarz nie znajduje z nim wspólnego języka, lecz uparcie powraca, by kontynuować dialog. To zaczyna niepokoić jego jedynego przyjaciela oraz personel szpitalny. O tych pacjentach wszyscy dawno zapomnieli. Uważają, że tak powinno pozostać. Usiłują odseparować Ragina od Iwana. Najpierw dyskretnie cofają się. Potem - w dowód troski - proponują wypoczynek lub rozrywki. Wreszcie - poddają upokarzającej terapii medycznej. Gdy i to zawodzi, zamykają… w sali nr 6. Doktor i jego pacjent znajdują się teraz w tym samym miejscu. Pierwszy próbuje wyjaśnić, dlaczego w nim bywał:

Moja choroba polega na tym, że w ciągu dwudziestu lat znalazłem w całym mieście jednego tylko rozumnego człowieka, a i to wariata. Nie jestem wcale chory, tylko dostałem się w błędne koło, z którego nie ma wyjścia.

Teraz do akcji wkracza stróż Nikita. Z oddaniem podejmuje wobec nowego pacjenta swoje obowiązki. A świetnie potrafi bić...

Jest jeszcze ostatni akord opowiadania. Smutny, ale był do przewidzenia od początku. Metafora? Miniatura społeczeństwa? Czym jest to opowiadanie? Na pewno dziełem skłaniającym do myślenia. Wielowymiarowym. Wybitnym.
Źródło

Czechow Antoni, Sala nr 6, przeł. Maria Dąbrowska, w: Czechow Antoni, Opowiadania i opowieści, Wrocław 1989, s. 236-295. (Sygnatury: 154311, cz D IV-5/223).

piątek, 10 czerwca 2016

Książki (nie)zapomniane – Całkowanie nieskończonego równania wszechświata

Był inżynierem, profesorem politechniki, wybitnym specjalistą w zakresie budowy okrętów. Ale jego nazwisko zna także (a może przede wszystkim!) każdy historyk literatury. Bez niego nie byłoby najważniejszych antyutopii Aldousa Huxley'a czy George'a Orwella. Powieścią My JEWGIENIJ ZAMIATIN (1884-1937) wytyczył szlaki rozwoju gatunku.


Oto cytat z Gazety Państwowej, przytoczony w pamiętniku przez głównego bohatera, Δ-53, zapowiadający przełomowy moment w dziejach zunifikowanego społeczeństwa:
Zbliża się wielka historyczna chwila, w której pierwszy Integral wzbije się w przestrzeń międzygwiezdną. Tysiąc lat temu wasi bohaterscy przodkowie ustanowili władzę Państwa Jedynego na całym globie ziemskim. Przed wami jeszcze chlubniejsze zadanie: szklanym, elektrycznym, płomiennym Integralem scałkować nieskończone równanie wszechświata. Przed wami zadanie jeszcze chlubniejsze: narzucić dobroczynne jarzmo rozumu nieznanym istotom z obcych planet - być może pozostającym jeszcze w dzikiem stanie wolności. Jeżeli nie zdołają pojąć, że przynosimy im matematycznie bezbłędne szczęście, obowiązkiem naszym będzie zmusić je do szczęścia. 

Na całej Ziemi aksjomatem jest wiara w Rozum. W celu zrównania wszystkich istot żywych, bez wyróżniania którejkolwiek (no, może z wyjątkiem Dobroczyńcy), nadano im inicjały liter połączone z numerami. W skrócie nazywa się je po prostu numerami. A ponieważ ten gatunek ma trwać (w błogim szczęściu), numer wymiennie definiuje się jako "produkt seksualny". Bo w tej rzeczywistości wszystko jest normowane. Istnieją: Norma Macierzyńska, Dekalog Godzinowy, Godziny Osobiste, nawet Dzień Seksualny (ten ostatni - na talony). Jednakowe dla wszystkich pory snu odmierza dzwonek. Na jego dźwięk wszyscy pogrążają się we śnie i wszyscy powstają do swoich zadań. Czasem odbywają wycieczki do Domu Starożytności, w którym mogą zobaczyć egzystencję praprzodków. Tylko tam staroświecko płonie ogień w kominku i istoty go odwiedzające grzeją się w cieple ludzkiego uśmiechu. A w "szklanym raju", otoczonym Zielonym Murem, wyspecjalizowane urzędy czuwają nad rozumnym postępowaniem mieszkańców. Narrator z dumą podkreśla: wszystkim żywiołom wytyczyliśmy koryta - nie może być żadnych katastrof. On wie, iż jedyny sposób, by uwolnić człowieka od zbrodni, to uwolnić go od wolności. Racjonalizm, precyzja, matematyczna doskonałość. To są filary Superpaństwa.

Ale oto w Dniu Jednomyślności, podczas którego wybiera się Dobroczyńcę (tego samego, co zawsze), w społeczność wkrada się czynnik irracjonalny. Destrukcyjny. Ekscesy wrogów szczęścia, których celem jest zniszczenie Integralu, przybierają na sile. Ich kulminacją staje się wysadzenie Muru. Narrator sympatyzuje z nimi. Już wcześniej dał się poznać jako osobnik niezupełnie prawomyślny. Na przykład pociągała go O., z którą - na szczęście - się rozstał. Chociaż wcześniej wiedział, że ona ma niewłaściwie skalkulowaną prędkość języka. Przecież prędkość języka zawsze powinna być nieco mniejsza niż prędkość myśli. Człowiek "doskonały" to maszyna, w której z metaliczną dobitnością postukują myśli. Dziwny jest ten język, prawda? Ale przecież książkę napisał inżynier!

Do zuniformizowanego świata wtargnęło zagrożenie, które trzeba zlikwidować. Potrzebna jest Wielka Operacja, której zostaną poddani wszyscy buntownicy. A po niej Dobroczyńca wyświadczy im zaszczyt ugoszczeniem we własnym apartamencie. Rozum musi zwyciężyć.

Świat w granicach Zielonego Muru przypomina rzeczywistość ukazaną w świetnym filmie Cube Vincenzo Nataliego. I jeszcze jedno podobieństwo, nie wiem, dlaczego mi się nasuwa:
Wybudowaliśmy dla siebie klatkę – cywilizację – gdyż byliśmy zdolni do myślenia, a teraz musimy myśleć, ponieważ jesteśmy zamknięci w klatce. Wiem, że na zewnątrz jest świat prawdziwy: trzeba tylko wydostać się z klatki.

To rozmyślania Ptaśka Williama Whartona. I może stąd skojarzenie: ludzki raj jest jak wyobrażenie obłąkanego. Dobro "zorganizowane" zamienia sie w Zło. Utopijne próby uszczęśliwiania Ludzkości wbrew Człowiekowi, pomijające konteksty historyczne, kulturowe, osobowościowe, jednostkowe - zawsze kończą się stworzeniem idei oraz rzeczywistości nie-ludzkiej. Zamiatin w stylu ekspresjonistycznym, pełnym równoważników zdań oraz… matematycznych ewokacji pokazuje bezsilność i kapitulację Jednostek wobec Systemu. Ta wizja jest pesymistyczna. Ale przecież (Zielone) Mury można zburzyć! A Integral jest ze szkła. Z materii kojarzonej z kruchością... Czy jest wyjście? Jeśli tak, to nie w powieści Zamiatina.

Bibliografia
Zamiatin Eugeniusz, My, Warszawa 1989. ISBN 03-7001-293-0. (Sygnatura: 128573-4).

piątek, 13 maja 2016

Książki (nie)zapomniane – By nie przeoczyć najważniejszej chwili

Delikatność uczuć wydaje się najważniejszą cechą tej poezji. Taką opinię o lirycznej twórczości BUŁATA OKUDŻAWY (1924-1997) wyraziła Jadwiga Szymak-Reiferowa. Wiersze z tomu Zamek nadziei – poszukiwanie istoty i celu. Tego, co najważniejsze.
... Czyli droga - częsta metafora życia: 
Dopóki nam Ziemia kręci się, dopóki jest tak czy siak,
Panie, ofiaruj każdemu z nas, czego mu w życiu brak
(Modlitwa, tłum. Andrzej Mandalian)

... Czyli sztuka, głównie muzyka, bez której istnienie byłoby jeszcze bardziej bolesne. Dlatego sporo nawiązań do niej w tytułach. Mamy zatem piosenki, pieśni, romanse, ballady, śpiewane modlitwy. Także nazwiska twórców, np. ukochanego, zdaje się, Mozarta. I odniesienia literackie, głównie do romantyków.

... Czyli świadomość obecności Zła i przeświadczenie o sile Dobra. Czasem jednak to ostatnie bywa zbyt kruche, bo odosobnione, jednostkowe:
Raz pewien żołnierz sobie żył,
odważny i zawzięty,
lecz cóż?... zabawką tylko był.
Z kartonu był wycięty.
(Piosenka o papierowym żołnierzyku, tłum. Witold Dąbrowski)

Dlatego rodzi się potrzeba wspólnoty, w której łatwiej pokonać ciemność:
Gdy zamieć wyje niczym wilk,
gdy w nocy mróz uderza,
nie zamykajcie, proszę, drzwi,
otwórzcie je na ścieżaj...
(Piosenka o otwartych drzwiach, tłum. Andrzej Mandalian)

Ale bywa, że wszystkie drzwi zatrzaśnięte. Wtedy, jako ostatnia furtka, czeka ten błękitny pojazd:
A kiedy nie sposób już płynąć pod prąd,
nie sposób już wyrwać się z matni,
niebieski trolejbus zabiera mnie stąd,
trolejbus
ostatni.
(Ostatni trolejbus, tłum. Andrzej Mandalian)

... Czyli gorycz, a wśród niej - pragnienie sensu. Bo jest odpowiedź na wszystkie bóle świata, na bezgłośny płacz przegranych i krzyk samotnych. Miłość:
Ciemnością, ciszą - jak biedą -
osnute wszystko w tym domu...
Wasza Wysokość Kobieto,
czy pani naprawdę - do mnie?
(Ciemnością, ciszą - jak biedą, tłum. Wiktor Woroszylski)

Ale gdy miłość nadchodzi, nie każdy potrafi ją przyjąć. Aby była pełnią, trzeba umieć kochać i pozwolić się kochać. Często, gdy stanie w progach, człowiek wycofuje się, nie dowierza:
Więc do mnie - naprawdę, miła?!
Ach, co też znów mi się plecie...
Wiem - pani drzwi pomyliła,
ulicę, miasto, stulecie.

Miłość - jak zjawisko nie z tego świata. Bo dla miłości - świat to za mało:
To rzecz doprawdy niesłychana, żeby
na taki pomysł zwykły robak wpadł:
zapragnął nagle ujrzeć siódme niebo,
zapragnął oddać komuś cały świat.
(Piosenka o robaku, tłum. Ziemowit Fedecki)

Dlatego - jeśli zostanie przyjęta - stanowi raczej nie poryw, ale gra w sercu na ściszonych rejestrach. Jest zachwytem, zadziwieniem, tkliwością, czułością, oddaniem:
Nie drżała ziemia, w niebie znak nie gorzał,
tylko się lekko rozstąpiła mgła,
kiedy ją wreszcie dnia szóstego stworzył
i ujrzał, jak w paletku lichym szła.

A gdy człowiek nie dorasta do miłości lub nią pogardzi, pozostaje pustka, której niczym nie da się wypełnić:
Czas po swojemu nić przędzie.
No i już z krzyża zdołali cię zdjąć,
i zmartwychwstania nie będzie.
(Pożegnanie z noworoczną choinką, tłum. Tadeusz Lubelski)

Smutna, rzewna, nostalgiczna poezja. Ale bywa, że trzeba przeczytać kilka takich wierszy, by zrozumieć, co jest istotne. By nie przeoczyć tej chwili, na którą czekało się wiele lat. I aby zobaczyć wokół ludzi także czekających na swe ciche szczęście: 
Stulecie - krótkie.
Słowo - znikome.
Co dla człowieka może być domem?
Jak ma i kiedy, i w jakiej głuszy
rozkwitnąć różą krzew jego duszy?

Jakiż potrzebny zmysł człowiekowi,
by mógł na Ziemi się zadomowić,
przemilczeć swoje, swoje powiedzieć
i przeistoczyć złość w miłosierdzie?
(...)

A wciąż mu się trafia
na targowisku
zbyt tanich mordobić,
zbyt drogich uścisków,
w tej palbie, w tym tańcu i w pochlebstw dymie
wybrać dla siebie miłość jedynie!
(Stulecie – krótkie. Słowo - znikome, tłum. Józef Waczków)


Bibliografia
Okudżawa Bułat, Zamek nadziei. Wiersze i pieśni, posłowiem opatrzyła Jadwiga Szymak-Reiferowa, Kraków 1984. ISBN 83-03-00823-2 (Sygnatury: 108320, 108411)

piątek, 27 listopada 2015

Książki (nie)zapomniane – Tę historię napisało życie.

Tę autentyczną historię w XIX stuleciu znano w całej Europie. Powtarzano ją sobie także w "nocnych rodaków rozmowach". Wreszcie jej dwoje bohaterów unieśmiertelnił wielki pisarz, przedstawiciel kraju, na którego ziemiach rozegrała się owa tragedia. Dziwne, że dopiero w 1995 roku Jerzy Kawalerowicz przeniósł na ekran nowelę Za co? LWA TOŁSTOJA (1828-1910), chociaż samo życie napisało jej dramatyczny scenariusz. Nadto wydaje się, że obecnie bardzo niewielu naszych rodaków potrafiłoby powiedzieć, kim byli Migurscy, których losy ongiś były wspominane w niemal każdym domu naszego kontynentu. Dlatego dziś zachęta do przeczytania krótkiego utworu będzie nieco inna. Opowiem ją w całości. Wraz z zakończeniem. Bo jeśli ktoś do książki jednak nie zajrzy, może przez chwilę zamyśli się nad tragedią tylko jednego małżeństwa, ale niemal tak wielką, jak u Sofoklesa. A kto zajrzy (warto!), może przeżyje swoiste katharsis?

Pan Jaczewski - przez wzgląd na dawną przyjaźń z nieżyjącym już Migurskim - chętnie gościł w swym domu Józefa, jego syna. Młody człowiek równie mile widziany był przez córki Jaczewskiego, Wandę i Albinę. Pierwsza po cichu liczyła (jak i całe otoczenie) na oświadczyny ze strony tego mężczyzny. Wreszcie nadszedł szczególny dzień. Pewnie dziś... - I właśnie wtedy kandydat nieoczekiwanie wyjechał, by nie powiedzieć, że niemal uciekł, nie rzekłszy długo oczekiwanych słów. Nikt nie znał przyczyny tego postępku. Nikt, poza młodziutką Albiną, która - jak pisze narrator - pokochała go jak się kocha po raz pierwszy i tylko raz w życiu, a także dostrzegła, że z wzajemnością.

Wybuchło powstanie listopadowe. Józef dzielnie walczył, a po upadku sprawy narodowej - jak wielu patriotów - został zesłany do Uralska (Kazachstan). Albina zaczęła z nim korespondować, a po śmierci ojca i ukończeniu 18 roku życia, zrealizowała swój szalony plan wyjazdu do ukochanego. Po niezliczonych trudach podróży znowu byli razem. Pobrali się i dochowali dwójki dzieci.

Minęło 5 lat. Dzieci nabawiły się jakiejś infekcji i zmarły. Odtąd Albina żyła głównie między mogiłami. Niezliczone godziny trwała na cmentarzu. Wreszcie do Uralska przybył kolejny Polak, Rosołowski, zamieszany w spisek na Syberii. Właśnie on opracował plan ucieczki Józefa.

Migurski upozorował samobójstwo przez utopienie. Zostawiwszy na brzegu rzeki płaszcz i list pożegnalny, schował się w przygotowanej przez Rosołowskiego kryjówce. Niebawem jego żona, która zrazu była przeciwna pomysłowi, wystąpiła do władz z prośbą o pozwolenie na powrót do kraju... z wykopanymi trumnami dzieci.

Zrazu wszystko przebiegało pomyślnie. Dzieci zostawiono w tamtejszej ziemi, a w dużej skrzyni ukrył się Józef. Z Saratowa, do którego po męczącej podróży dotarli, było już niedaleko do granicy. I do wolności. Ale wierny pies zbyt często kręcił się w pobliżu skrzyni, wesoło szczekając. Kozak, przeznaczony do obstawy, nabrał podejrzeń... Na jednym z postojów tylko udawał sen. Słyszał rozmowę Albiny z mężem. I doniósł władzom. Migurskiego za ucieczkę skazano na 1000 uderzeń rózgami. Nikt po wykonaniu takiego wyroku by nie przeżył. Krewni z kraju wyprosili więc jego zamianę na dożywotnie osiedlenie się na Syberii. Migurski pojechał daleko na Północ. Żona wraz z nim.

A Kozak, gdy zobaczył ich cierpienie, zamknął się w izdebce i pił przez całą dobę, w nikłych przebłyskach świadomości zastanawiając się, czy dobrze postąpił...


Tołstoj Lew, Za co?, tłum. Jerzy Jędrzejewicz, w: tegoż, Opowiadania i nowele. Wybór, tł. [z ros.] Jadwiga Dmochowska [i inni], wstęp i przypisy Ryszard Łużny, Wrocław, Kraków, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1985, (Biblioteka Narodowa. Seria II, nr 217). ISBN 83-04-01955-8, s. 448-482. (Sygnatury: 116835, cz D IV-5/217).

Dla zwolenników czytania w oryginale:


Tolstoj Lev, Za čto? i drugije rasskazy, oprac. i wstępem opatrzył Bazyli Białokozowicz, Warszawa, Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych, 1970. (Sygnatura: BS 4247).