Był rok 1915. Pola bitewne pod Ypres. Tu po raz pierwszy zastosowano gazy bojowe. Potem nastąpiły Verdun, Flandria, obozy zagłady. O ich sile rażenia świat nadal się boleśnie przekonuje... Ten środek trujący stał się także fabularnym pretekstem do szerokich rozważań nad ogólnoludzkim zagadnieniem dotyczącym postaw wobec życia i umierania. Ważnym na polu literatury głosem, bo zabranym przez człowieka złożonego już wówczas ogromnym cierpieniem, będącego właściwie na rubieży, za którą rozpościerała się dlań przeogromna panorama oswajanej dzień po dniu Tajemnicy. Oto Łazarz francuskiego literata, ANDRÉ MALRAUX (1901- 1976).
Trudności nastręcza sam gatunek. Czym właściwie jest ta niewielka książeczka? Powieścią? Opowiadaniem? Szkicem filozoficznym? Esejem? Quasi-pamiętnikiem? Swoistym notatnikiem? Na pewno zawiera jakieś konkretne przesłanie dla pozostawianego świata.
Wszystko zaczyna się jak powieść o bardzo nikłej fabule. Oto ewokacja wymyślonej sytuacji z czasów pierwszej wojny światowej. Żołnierze niemieccy zostają rzuceni w wir walki z Rosjanami, której celem jest przełamanie frontu nad Wisłą. Ich dowództwo przygotowało potężny oręż - gazy bojowe. Na pierwszy plan wysuwa się postać Waltera Bergera w jego konfrontacji z profesorem – entuzjastą zastosowania chloru lub fosgenu w walce. Oto Niemcy idą zobaczyć, jakiego spustoszenia dokonała ta broń. Znajdują martwe ciała, ale wśród nich - sporo żywych. Duszących się. Rozpaczliwie walczących o oddech. Konających. I zaczynają nieść im pomoc. Wynoszą ze strefy zagrożenia te bezwładne ciała, na których nie ma żadnych ran… Grozę potęguje wszechobecna, wymarła przyroda. Kikuty drzew. Ale nienawiść nie ma ostatniego słowa. Zwycięża to, co w człowieku jest... ludzkie. Autor oglądał rzeczywistość z perspektywy laickiego humanizmu.
Dlaczego ta fikcyjna opowieść? Bolgako z 1916 roku (i z pierwszego rozdziału) nie istniało. Nie było takiej wsi. Nie było takiej sytuacji w czasie czteroletnich wojennych zmagań. Tylko pierwszy rozdział książki zawiera niespieszną, całkowicie fikcyjną fabułę. Kolejne, to - zapisane w szpitalu Salpetriere - przemyślenia o sytuacji człowieka bezpośrednio zagrożonego śmiercią. Także o tym, co nie unicestwia, lecz ocala. Swoista podróż do źródeł ludzkiej wspólnoty.
Szukam w duszy przecięcia dróg, na których Zło absolutne przeciwstawia się braterstwu. (...). Będąc już niemal pod władzą śmierci, chronię się w opowieść o jednym z najbardziej zagadkowych drgnień życia.
Szczególne miejsce w utworze zajmuje zapis rozmów narratora z lekarzem. O trwałości i kruchości. O odchodzeniu i trwaniu. O nauce, jej ograniczeniach i sile, ewolucji oraz cywilizacji i stanie ducha człowieka Zachodu:
Trudności nastręcza sam gatunek. Czym właściwie jest ta niewielka książeczka? Powieścią? Opowiadaniem? Szkicem filozoficznym? Esejem? Quasi-pamiętnikiem? Swoistym notatnikiem? Na pewno zawiera jakieś konkretne przesłanie dla pozostawianego świata.
Wszystko zaczyna się jak powieść o bardzo nikłej fabule. Oto ewokacja wymyślonej sytuacji z czasów pierwszej wojny światowej. Żołnierze niemieccy zostają rzuceni w wir walki z Rosjanami, której celem jest przełamanie frontu nad Wisłą. Ich dowództwo przygotowało potężny oręż - gazy bojowe. Na pierwszy plan wysuwa się postać Waltera Bergera w jego konfrontacji z profesorem – entuzjastą zastosowania chloru lub fosgenu w walce. Oto Niemcy idą zobaczyć, jakiego spustoszenia dokonała ta broń. Znajdują martwe ciała, ale wśród nich - sporo żywych. Duszących się. Rozpaczliwie walczących o oddech. Konających. I zaczynają nieść im pomoc. Wynoszą ze strefy zagrożenia te bezwładne ciała, na których nie ma żadnych ran… Grozę potęguje wszechobecna, wymarła przyroda. Kikuty drzew. Ale nienawiść nie ma ostatniego słowa. Zwycięża to, co w człowieku jest... ludzkie. Autor oglądał rzeczywistość z perspektywy laickiego humanizmu.
Dlaczego ta fikcyjna opowieść? Bolgako z 1916 roku (i z pierwszego rozdziału) nie istniało. Nie było takiej wsi. Nie było takiej sytuacji w czasie czteroletnich wojennych zmagań. Tylko pierwszy rozdział książki zawiera niespieszną, całkowicie fikcyjną fabułę. Kolejne, to - zapisane w szpitalu Salpetriere - przemyślenia o sytuacji człowieka bezpośrednio zagrożonego śmiercią. Także o tym, co nie unicestwia, lecz ocala. Swoista podróż do źródeł ludzkiej wspólnoty.
Szukam w duszy przecięcia dróg, na których Zło absolutne przeciwstawia się braterstwu. (...). Będąc już niemal pod władzą śmierci, chronię się w opowieść o jednym z najbardziej zagadkowych drgnień życia.
Szczególne miejsce w utworze zajmuje zapis rozmów narratora z lekarzem. O trwałości i kruchości. O odchodzeniu i trwaniu. O nauce, jej ograniczeniach i sile, ewolucji oraz cywilizacji i stanie ducha człowieka Zachodu:
Nauka może zniszczyć planetę, ale nie może uformować człowieka. (…) Człowiek Zachodu pozostaje bez formy, ponieważ czeka.
Ważny jest także wątek autobiograficzny – wspomnienia z wojny w Hiszpanii, z czasów walki we francuskim ruchu oporu czy pobytu w Indochinach. I autotematyzm, np. wyjaśnienie genezy warstwy fabularnej. A dlaczego Łazarz? Chyba dlatego, że byli bogacz i biedak – właśnie Łazarz, który okropnie cierpiał za życia… Jak odchodzący pisarz.
Jeszcze jedno – pytania. Malraux sporo z nich rzuca w ciemność. Ale one trwają. Domagają się odzewu. Tyle zawsze pozostaje po wartościowym dziele czy życiu – właśnie pytania, które czasem bywają ważniejsze od odpowiedzi. Szczególnie w sytuacji zarażonego tymczasowością, „oczekującego” człowieka Zachodu, który nie zawsze wie już nie tylko jak, ale – przede wszystkim – o co zapytać…
Ważny jest także wątek autobiograficzny – wspomnienia z wojny w Hiszpanii, z czasów walki we francuskim ruchu oporu czy pobytu w Indochinach. I autotematyzm, np. wyjaśnienie genezy warstwy fabularnej. A dlaczego Łazarz? Chyba dlatego, że byli bogacz i biedak – właśnie Łazarz, który okropnie cierpiał za życia… Jak odchodzący pisarz.
Jeszcze jedno – pytania. Malraux sporo z nich rzuca w ciemność. Ale one trwają. Domagają się odzewu. Tyle zawsze pozostaje po wartościowym dziele czy życiu – właśnie pytania, które czasem bywają ważniejsze od odpowiedzi. Szczególnie w sytuacji zarażonego tymczasowością, „oczekującego” człowieka Zachodu, który nie zawsze wie już nie tylko jak, ale – przede wszystkim – o co zapytać…
Malraux André, Łazarz, tł. Julian Rogoziński, Warszawa 1977 (sygnatura: 75690)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz