wtorek, 24 maja 2016

Nasze Mamy - jak dobrze, że je mamy! Pięć ujęć literackich i dwa napisane przez życie

Maj. Chciałoby się poetycko powiedzieć, że wszystko w tym miesiącu rozkwita dla Matek. My też chcemy im podarować wiosenny bukiet… Ze słów.


 Zacznijmy od końca powyższego podtytułu, czyli od historii napisanych przez życie. Pierwszą opowiadała mi moja Mama, która znała wspomniane w niej osoby, a drugą poznałam przez środowisko studenckie.
*
Zawsze byli ubogą rodziną, ale sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy mąż został wywieziony na roboty do Niemiec, a ona została z sześciorgiem dzieci. Największe nadzieje pokładała w najstarszym, szesnastolatku. I to właśnie on stracił w wypadku nogę. Załamany, postanowił popełnić samobójstwo. Pilnowała go dniem i nocą, tłumaczyła, wreszcie – wskazała cel. Zostanie krawcem. Ludzie będą go potrzebować. Do mistrza, który miał go przyuczyć do zawodu, było 5 km w jedną stronę. I tak go woziła. Latem – na taczce, zimą – na sankach. Podczas lekcji wracała, by zająć się młodszymi dziećmi i domem. O stałej porze znowu była w oznaczonym miejscu. Wracali. Sąsiedzi z szacunkiem patrzyli na jej spracowane ręce. Wreszcie chłopak zdał ostatnie egzaminy. Matka jednak odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy poznał dziewczynę, która go pokochała. Syn znowu zapragnął żyć.

Urodziła trzech synów. Jeden z nich, Krzysztof, u progu dorosłego życia zapadł na rzadką chorobę kości. Odważnie stanęła przy nim, pocieszała, szukała specjalistów, pisała mnóstwo próśb o pomoc materialną, apelując do znajomych i nieznajomych. Dodatkowym dramatem było odejście męża, który nie dorósł do roli głowy rodziny. Wreszcie trafiła z Krzysztofem do francuskiej kliniki. Niemało przyczynili się do tego koledzy ze studiów, którzy z bólem patrzyli na nierówną walkę sympatycznego chłopaka i jego matki z ciężką chorobą. Bez skargi, bez pytań, ale z widocznymi oznakami cierpienia na twarzy przeżywała jego remisje i nawroty. Przez wiele miesięcy była przy nim codziennie, pozwalając sobie tylko na krótkie chwile wypoczynku (zawsze za namową personelu medycznego), a w ostatnich tygodniach – dniem i nocą.

Na pogrzeb Krzysia przyszło sporo osób. Tuż przy grobie stała ona, podtrzymywana przez młodszego syna. Poruszał się już o kulach, bo jego także niedawno gwałtownie zaatakowała ta sama choroba kości, która zabrała mu brata...
*

Teraz ujęcia literackie. Chyba nie ma osoby, która by nie wymieniła co najmniej kilku! Matki z największych tekstów kultury: biblijna matka Machabeuszów (2 Mch 7), kobieta prosząca Salomona o sprawiedliwy wyrok (1 Krl 3,16-28), mitologiczna Niobe czy Demeter. Także wzruszająca Pani Rollison z Dziadów części III Adama Mickiewicza, mama Marcysia z noweli Dym Marii Konopnickiej, śliczne liryki Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (Piosenka o Wicie Stwoszu, Spotkanie z matką)… Ale dziś wspomnimy inne. Także piękne. Poza jednym – wszystkie powstały w XX wieku.

Nie mogłyśmy pominąć Heinricha Heinego (1797-1856), ponieważ w tym roku przypada okrągła, 160. rocznica jego śmierci. Inteligentny, dowcipny, czasem cyniczny. Wiele życiowych błędów popełnił. I niemało cierpiał - także fizycznie. Wystarczy wspomnieć osiem ostatnich lat jego życia, które przeleżał ciężko chory, sparaliżowany i niewidomy. Ale przedtem był czas zachłyśnięcia się życiem. A jego konsekwencją – po latach – autorefleksja. Powrót do domu. Oto drugi spośród sonetów dedykowanych matce (Do Matki mojej, Betty Heine z domu Van Geldern, II, tłumaczył Zygmunt Łempicki):

Niegdyś rzuciłem cię w szaleńczym błędzie;
chciałem po krańce zwędrować świat cały
i chciałem wiedzieć, czy znajdę – zuchwały
tę wielką miłość, co mym szczęściem będzie.

Szukałem jej wśród ulic świata wszędzie,
u bram się dłonie moje wyciągały,
żebrząc o datek tej miłości mały.
Lecz prośba tylko nienawiść zdobędzie.

I zawszem ścigał miłość, całe lata
próżnom miłości szukał w wirze świata
aż w dom wróciłem smutny, z chorym ciałem.

Wtedy Tyś wyszła naprzeciwko syna.
A to, com ujrzał w oczach twych, Jedyna,
to była miłość, której tak szukałem.

Przejdźmy do utworów powstałych w XX stuleciu. Oto piękny fragment ze zbioru opowiadań Miasto mojej matki Juliusza Kadena-Bandrowskiego (1885-1944):
Ojciec to honor, siła i obrona. Gdy się człowiekiem staniesz, oddać mu będziesz mógł honorem, siłą i  obroną. Ale matce nigdy nie oddasz, dłużny już na zawsze. Bo nie masz tyle serca dla niej, ileś z niej wziął. Jak młody dąb nie odda soków z dobrej ziemi     wziętych, a które krążą teraz w jego bujnej koronie.

Wielką miłość do mamy wyraziła w swej twórczości Anna Kamieńska (1920-1986). Poświęciła zmarłej wzruszający tomik Dobranoc matce, ale przez całe życie wspominała jej mądrą dobroć w licznych wierszach. Także w prozatorskim Notatniku 1973-1979. Przytoczymy dwa fragmenty:
Czułam, jak to jest, gdy się ma matkę. To znaczy brać od rzeczywistości więcej, niż ona daje.
Kiedy się już przecierpi wszystko swoje, trzeba jeszcze przecierpieć cierpienia swoich dzieci. To właśnie znaczy - być matką.

Tomem upamiętniającym zmarłą jest też Matka odchodzi Tadeusza Różewicza (1921-2014). Zawiera utwory poetyckie i prozatorskie przemyślenia. Tu jednak oddamy głos jego bratu, Stanisławowi, który stwierdził lapidarnie:
To, co w naszym domu było najdroższe i najpiękniejsze, to Mama.

Wreszcie francuski pisarz, bardzo popularny także w Polsce. Éric-Emmanuel Schmitt (ur. 1960). Dziecko Noego. Bohater tak wspomina mamę:
Nie pytajcie mnie, jak wyglądała moja matka: czyż można opisać słońce?

W maju wszystko kwitnie dla Nich. Przyroda swym pięknem wyraża im wdzięczność. My - słowami. Nasze Mamy. Dobrze, że je mamy!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz