„Harfa birmańska” (Biruma-no tategoto) KONA ICHIKAWY (1915-2008). Konfrontacja koszmaru wojny z czystością duszy większej niż nienawiść, przy czym ta druga wychodzi z pojedynku zwycięsko. Jeden z najpiękniejszych filmów w historii kina.
Birma. Rok 1945. Wojna na Pacyfiku dobiega końca. Mały japoński oddział, zmuszony do wycofania, zmierza w kierunku Tajlandii. Dowódca – muzyk z wykształcenia – z pomocą sympatycznego i budzącego zaufanie żołnierza, Mizushimy, umiejącego grać na lokalnym instrumencie saung, znajduje dla podwładnych w miarę bezpieczne schronienie w wiosce. Ale oto nadciągają Anglicy. Żołnierze nie mają wiedzy o aktualnej sytuacji w teatrze wojny, konkretnie – o podpisaniu kapitulacji przez cesarza. Dźwięk harfy wielokrotnie antycypował zagrożenie. Tak dzieje się i teraz. Mizushima gra, jego koledzy zaczynają nucić. Po odśpiewaniu wspólnej pieśni z nieprzyjacielem (!) udają się do obozu jenieckiego w Mudonie. Wszyscy - oprócz muzykującego żołnierza, bo ten zgłasza się na ochotnika, by zanieść wieść o zakończeniu działań do jeszcze jednego oddziału ukrywającego się w górskiej grocie. Ale Japończycy nie poddają się. Wybierają śmierć. Po kolejnym brytyjskim natarciu giną wszyscy… znowu oprócz Mizushimy.
Mężczyzna zostaje odnaleziony i wykurowany przez buddyjskiego mnicha, w którego przebraniu rozpoczyna wędrówkę. Współczesny Odyseusz bez Itaki – mitycznego punktu odniesienia i celu. Wraca do swoich, do obozu, żadną miarą nie mogącego zastąpić Domu. Widzi przerażające skutki wojny. Bezładnie porozrzucane ciała poległych, którym oddaje ostatnią posługę, grzebiąc i ofiarując chwilę zadumy. Wegetację pozostałych przy życiu, okaleczonych, cierpiących. I gdy wreszcie dociera do Mudonu, jest już innym człowiekiem. Dojrzalszym. Świadomym sensu w pozornym bezsensie. Wie, że tutaj zbuduje podwaliny pod własny Dom. Nie materialny, ale trwalszy. Duchowy. Taki, który nie oprze się kolejnym wichrom dziejów. Nie wchodzi do obozu, ale pod jego drutami gra przyjaciołom na harfie. Ostatni raz. Niebawem dołączy do mnichów. Z nimi pozostanie.
W całym filmie – opowiadającym o jednym z najkrwawszych epizodów finalnych dni wojny - widzimy tylko jedną scenę batalistyczną. Wszechobecna jest zaś przyroda, bo to ona – niejako zastępczo – zostaje poraniona. „Współcierpi” z człowiekiem, kojąc rany i „przytulając” ciała poległych. Tak, pejzaże są symboliczne. Góry, dżungla i – w opozycji – rozległe pustkowia, równinne niebo. Z elementów architektonicznych – przede wszystkim samotna budowla sakralna. I są piękne, wymowne sceny – „olśnienia kina, nie dające się zapomnieć”, jak napisali Garbicz i Kinowski (zob. poniższa bibliografia). Najpiękniejszy i najlepszy film Ichikawy. Protest przeciw okrucieństwu i bezsensowi wojny. Dzieło wybitne. Arcydzieło?
„Harfa birmańska” (Biruma-no tategoto). Japonia. 1956. Reżyseria: Kon Ichikawa. 116 min. Główne role: Shoji Yasui (Yasuhiko Mizushima), Rentaro Mikuni (kapitan Inouye), Jun Hamamura (Ito), Taketoshi Naito (Kobayashi). Remake: „Harfa birmańska”.1985. Reżyseria: Kon Ichikawa. Na podstawie opowiadania Michio Takeyamy pod tym samym tytułem.
Można przeczytać
Adam Garbicz, Jacek Klinowski, Kino, wehikuł magiczny. Przewodnik osiągnięć filmu fabularnego. Podróż druga. 1950-1959, Kraków 1987, s. 242-244 (sygn. 119161, cz II A-5/3 f).
Stanisław Janicki, Film japoński. Fakty, dzieła, twórcy, warszawa 1982, s. 184-185 (sygn. 97427).
Marek Lis, Adam Garbicz (red.), Światowa encyklopedia filmu religijnego, Kraków 2007, s. 178-179 (sygn. cz XVIII-1/3 b).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz