Prima aprilis. Wypada żartować. To, co napiszemy poniżej, wydarzyło się naprawdę. Ale śmieszy. Dlatego wspominamy te historyjki, zdarzenia i wypowiedzi właśnie dziś.
Rzecz działa się w przedwojennej Polsce. Niewiele brakowało, by to spotkanie skończyło się pojedynkiem, gdyż obaj panowie uważali, że jeden żartuje z drugiego:
- Wróble jestem - przedstawił się pierwszy.
- Słowik jestem - przedstawił się drugi.
- Osioł pan jesteś - zreplikował Wróbel.
(wg: Julian Kulski, Z minionych lat życia 1892-1945, Warszawa 1982. ISBN 83-06-00750-6, sygnatura: 98530)
Rzecz działa się w przedwojennej Polsce. Niewiele brakowało, by to spotkanie skończyło się pojedynkiem, gdyż obaj panowie uważali, że jeden żartuje z drugiego:
- Wróble jestem - przedstawił się pierwszy.
- Słowik jestem - przedstawił się drugi.
- Osioł pan jesteś - zreplikował Wróbel.
(wg: Julian Kulski, Z minionych lat życia 1892-1945, Warszawa 1982. ISBN 83-06-00750-6, sygnatura: 98530)
Nauczycielka zaprosiła do szkoły gościa w celu przeprowadzenia przez niego pogadanki. Dzieci jednak nie potrafiły usiedzieć w ciszy i na niektóre wypowiedzi reagowały śmiechem. Nauczycielka – chcąc przeprosić gościa – powiedziała:
- Przepraszam za te śmiechy podczas pana pogadanki, ale dzieci śmieją się z byle czego.
(wg: Stefan Garczyński, Gafy, Komizm mimowolny, Warszawa 1986. ISBN 83-7001-137-3, sygnatura: 117188)
Pod koniec lat 30. XX wieku, bardzo już sławny Julian Tuwim nadawał depeszę. Panienka obsługująca urządzenie zapytała:
- Nie dosłyszałam nazwiska. Jak to było? Tufin? Turyn?
- Przeliteruję. T - jak tlen, U - jak uran, W - jak wodór, I - jak iperyt, M - jak mangan.
- Ach, Tuwim!
- Więc pani już wie, kim jestem?
- Oczywiście! Na pewno jest pan chemikiem.
(wg: Kiejstut Roman Szymański (zebrał i oprac.), Anegdoty, dykteryjki..., Warszawa 1988. ISBN 83-202-0673-1, sygnatura: 125048)
W 1955 r. na Konkurs Chopinowski przybyła belgijska królowa-matka, Elżbieta, wielbicielka muzyki Chopina. Zapragnęła złożyć kwiaty przy urnie serca kompozytora, która znajduje się w warszawskim kościele Św. Krzyża. Towarzyszył jej Jarosław Iwaszkiewicz, który - wchodząc do świątyni - przeżegnał się. Elżbieta ze zdziwieniem zauważyła:
- Nie wiedziałam, że jest pan wierzący.
- Wierzący, ale nie praktykujący - odpowiedział.
- A ja sądziłam, że jest pan komunistą.
- Praktykującym, ale nie wierzącym - rzekł z uśmiechem pisarz.
(źródło: jak wyżej)
- Przepraszam za te śmiechy podczas pana pogadanki, ale dzieci śmieją się z byle czego.
(wg: Stefan Garczyński, Gafy, Komizm mimowolny, Warszawa 1986. ISBN 83-7001-137-3, sygnatura: 117188)
Pod koniec lat 30. XX wieku, bardzo już sławny Julian Tuwim nadawał depeszę. Panienka obsługująca urządzenie zapytała:
- Nie dosłyszałam nazwiska. Jak to było? Tufin? Turyn?
- Przeliteruję. T - jak tlen, U - jak uran, W - jak wodór, I - jak iperyt, M - jak mangan.
- Ach, Tuwim!
- Więc pani już wie, kim jestem?
- Oczywiście! Na pewno jest pan chemikiem.
(wg: Kiejstut Roman Szymański (zebrał i oprac.), Anegdoty, dykteryjki..., Warszawa 1988. ISBN 83-202-0673-1, sygnatura: 125048)
W 1955 r. na Konkurs Chopinowski przybyła belgijska królowa-matka, Elżbieta, wielbicielka muzyki Chopina. Zapragnęła złożyć kwiaty przy urnie serca kompozytora, która znajduje się w warszawskim kościele Św. Krzyża. Towarzyszył jej Jarosław Iwaszkiewicz, który - wchodząc do świątyni - przeżegnał się. Elżbieta ze zdziwieniem zauważyła:
- Nie wiedziałam, że jest pan wierzący.
- Wierzący, ale nie praktykujący - odpowiedział.
- A ja sądziłam, że jest pan komunistą.
- Praktykującym, ale nie wierzącym - rzekł z uśmiechem pisarz.
(źródło: jak wyżej)
Znany przemysłowiec polecił pewnemu artyście namalowanie na ścianie biblijnej sceny przejścia Izraelitów przez Morze Czerwone i pogoni Egipcjan za uciekinierami. Malarz pomalował ścianę na czerwono i orzekł, że skończył pracę.
- A gdzie Izraelici? Gdzie Egipcjanie? - denerwował się przemysłowiec.
- Tamci już przeszli, a ci zatonęli.
(źródło: jak wyżej)
Stefan Otwinowski zjawił się pewnego dnia u swojego stałego fryzjera. Na stoliku zobaczył gazetę z widoczną recenzją swej nowej książki, nadto opatrzoną dużą fotografią autora. Fryzjer zerkał na gazetę, mrugał porozumiewawczo, mrucząc:
- Czytałem, a jakże! I zdjęcie piękne…
Literat uśmiechał się zadowolony.
- Nie mam śmiałości, ale miałbym do pana wielką prośbę – powiedział w pewnej chwili fryzjer.
- Niech pan mówi – odparł Otwinowski. Był przekonany, że chodzi o jego powieść, którą już wcześniej postanowił opatrzyć autografem i podarować fryzjerowi.
- Mam takie jedno marzenie – rzecze tamten. – Pan zapewne zna Meissnera, prawda? Czy mógłbym przez pana dostać od niego autograf, bo bardzo mi się podobają jego książki?
(wg: Tadeusz Kwiatkowski, Od kuchni. Anegdoty literackie, Kraków 1987. ISBN 83-03-02034-X, sygnatura: 121712)
Leo Slezak, austriacki śpiewak i aktor filmowy, grał kiedyś Lohengrina. Opera kończy się sceną, w której bohater wsiada do łodzi ciągniętej przez łabędzia i odpływa. Jednak inspicjent zbyt wcześnie dał znak odjazdu i łabędź odpłynął bez pasażera. Ten ostatni, skonsternowany, krzyknął w stronę kulis:
- Kiedy odchodzi następny łabędź?
(wg: Roman Heising, Plotki z pięciolinii. Anegdoty o muzykach, Kraków 1989. ISBN 83-224-0405-0, sygnatura: 127149)
- A gdzie Izraelici? Gdzie Egipcjanie? - denerwował się przemysłowiec.
- Tamci już przeszli, a ci zatonęli.
(źródło: jak wyżej)
Stefan Otwinowski zjawił się pewnego dnia u swojego stałego fryzjera. Na stoliku zobaczył gazetę z widoczną recenzją swej nowej książki, nadto opatrzoną dużą fotografią autora. Fryzjer zerkał na gazetę, mrugał porozumiewawczo, mrucząc:
- Czytałem, a jakże! I zdjęcie piękne…
Literat uśmiechał się zadowolony.
- Nie mam śmiałości, ale miałbym do pana wielką prośbę – powiedział w pewnej chwili fryzjer.
- Niech pan mówi – odparł Otwinowski. Był przekonany, że chodzi o jego powieść, którą już wcześniej postanowił opatrzyć autografem i podarować fryzjerowi.
- Mam takie jedno marzenie – rzecze tamten. – Pan zapewne zna Meissnera, prawda? Czy mógłbym przez pana dostać od niego autograf, bo bardzo mi się podobają jego książki?
(wg: Tadeusz Kwiatkowski, Od kuchni. Anegdoty literackie, Kraków 1987. ISBN 83-03-02034-X, sygnatura: 121712)
Leo Slezak, austriacki śpiewak i aktor filmowy, grał kiedyś Lohengrina. Opera kończy się sceną, w której bohater wsiada do łodzi ciągniętej przez łabędzia i odpływa. Jednak inspicjent zbyt wcześnie dał znak odjazdu i łabędź odpłynął bez pasażera. Ten ostatni, skonsternowany, krzyknął w stronę kulis:
- Kiedy odchodzi następny łabędź?
(wg: Roman Heising, Plotki z pięciolinii. Anegdoty o muzykach, Kraków 1989. ISBN 83-224-0405-0, sygnatura: 127149)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz