Ta książka łączy poetykę powieści politycznej z romansem. Chociaż jest coś jeszcze (ale o tym za chwilę). Została ukończona w 1965 roku, czyli w okresie PRL-u. Stworzył ją autor o poglądach raczej zgodnych z dominującym nurtem ówczesnej literatury i wpisujący się w grono pisarzy "socjalistycznych". Nosi tytuł ewidentnie nawiązujący do Księgi Wyjścia, co, jak widać, żadnemu cenzorowi nie przeszkadzało. Stała się najchętniej czytaną i najczęściej wznawianą pozycją polskiego literata po wojnie. Kamienne tablice WOJCIECHA ŻUKROWSKIEGO (1916-2000).
Rok 1955. Hałaśliwe ulice New Delhi, a na jednej z nich - budynek węgierskiej ambasady. Istvan Terey jest jej pracownikiem. Ma za sobą doświadczenie II wojny światowej, w duszy jest katolikiem, z wyznawanych poglądów - komunistą, ale niezbyt ortodoksyjnym. Chętnie bywa w luksusowych klubach i wśród bogatych Hindusów, którzy okazują mu wiele życzliwości. Pisze też wiersze i wykazuje sporą wrażliwość na kobiece piękno. Interesująca postać. Aha, w kraju ma rodzinę, która już dawno powinna do niego dołączyć, ale na razie nie dotarła.
I oto na horyzoncie pojawia się Magrit Ward. Australijska okulistka pracująca w Indiach na zlecenie agendy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Zamożna, inteligentna, energiczna, urodziwa i po przejściach. Wschodnioeuropejski dyplomata i spragniona uczucia lekarka rozpoczynają gorący romans. Tak, w powieści żar dosłownie leje się z nieba.
Indie. Rozpalone ulice wielkiego miasta i barwna, egzotyczna prowincja, na której kobieta wypełnia swą misję, to chyba - z perspektywy lat - najbardziej interesująca część dwutomowej pozycji. Istvan i Margit żyją równie intensywnie i w pośpiechu, jak mieszkańcy subkontynentu. Tutaj wszystko bujnie rośnie, rozwija się, niezwykle brzmi, odurzająco pachnie i cudownie smakuje. Także miłość lub to, co bohaterowie - chwilowo zatraciwszy świadomość w symfonii zdarzeń, dźwięków i kolorów - zdecydowali się za nią uważać.
Otrzeźwienie nastąpi niebawem. Burzliwy rok 1956. Do ambasady raz po raz docierają niepokojące wieści z Węgier. W placówce polaryzują się stanowiska. W jej zamknięte środowisko wdziera się też coraz szerszym nurtem światowa polityka, a sercem Istvana zaczynają targać troska o zagrożoną podczas rozruchów rodzinę i wyrzuty sumienia. Bo przekroczył pewną etyczną granicę. Złamał prawo zapisane na dwóch kamiennych tablicach. Ponadczasowe. Obowiązujące - nawet bezwiednie - człowieka moralnego. Aktualne pod każdą szerokością geograficzną. Odzywa się w nim chyba prawdziwa miłość. Do żony, dzieci, może również Ojczyzny...
Tutaj należy dopowiedzieć to, co zasugerowałam nawiasem w drugim zdaniu. To nie jest tylko powieść polityczna i romansowa (wysublimowanych opisów erotyki jest w niej sporo). Nieoczekiwanie, niespodziewanie książka rozwija się jak... wschodni, wzorzysty dywan. Dopatrujemy się w niej także innych odmian powieści - filozoficznej, podróżniczej, chociaż wędrówki mają miejsce tylko w jednym kraju, oraz etnograficznej. To wielobarwna, orientalna mozaika życia w Indiach połowy minionego wieku. Właściwie - samo życie. Codzienność, odświętność, kultura, religia, legendy, tradycja...
Jak postąpił Istvan? Co wybrała Margit? Wrócili do swoich domów, obowiązków, małych radości i ran, czy wybrali wspólną wędrówkę przez drogi i bezdroża Indii?
Rok 1955. Hałaśliwe ulice New Delhi, a na jednej z nich - budynek węgierskiej ambasady. Istvan Terey jest jej pracownikiem. Ma za sobą doświadczenie II wojny światowej, w duszy jest katolikiem, z wyznawanych poglądów - komunistą, ale niezbyt ortodoksyjnym. Chętnie bywa w luksusowych klubach i wśród bogatych Hindusów, którzy okazują mu wiele życzliwości. Pisze też wiersze i wykazuje sporą wrażliwość na kobiece piękno. Interesująca postać. Aha, w kraju ma rodzinę, która już dawno powinna do niego dołączyć, ale na razie nie dotarła.
I oto na horyzoncie pojawia się Magrit Ward. Australijska okulistka pracująca w Indiach na zlecenie agendy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Zamożna, inteligentna, energiczna, urodziwa i po przejściach. Wschodnioeuropejski dyplomata i spragniona uczucia lekarka rozpoczynają gorący romans. Tak, w powieści żar dosłownie leje się z nieba.
Indie. Rozpalone ulice wielkiego miasta i barwna, egzotyczna prowincja, na której kobieta wypełnia swą misję, to chyba - z perspektywy lat - najbardziej interesująca część dwutomowej pozycji. Istvan i Margit żyją równie intensywnie i w pośpiechu, jak mieszkańcy subkontynentu. Tutaj wszystko bujnie rośnie, rozwija się, niezwykle brzmi, odurzająco pachnie i cudownie smakuje. Także miłość lub to, co bohaterowie - chwilowo zatraciwszy świadomość w symfonii zdarzeń, dźwięków i kolorów - zdecydowali się za nią uważać.
Otrzeźwienie nastąpi niebawem. Burzliwy rok 1956. Do ambasady raz po raz docierają niepokojące wieści z Węgier. W placówce polaryzują się stanowiska. W jej zamknięte środowisko wdziera się też coraz szerszym nurtem światowa polityka, a sercem Istvana zaczynają targać troska o zagrożoną podczas rozruchów rodzinę i wyrzuty sumienia. Bo przekroczył pewną etyczną granicę. Złamał prawo zapisane na dwóch kamiennych tablicach. Ponadczasowe. Obowiązujące - nawet bezwiednie - człowieka moralnego. Aktualne pod każdą szerokością geograficzną. Odzywa się w nim chyba prawdziwa miłość. Do żony, dzieci, może również Ojczyzny...
Tutaj należy dopowiedzieć to, co zasugerowałam nawiasem w drugim zdaniu. To nie jest tylko powieść polityczna i romansowa (wysublimowanych opisów erotyki jest w niej sporo). Nieoczekiwanie, niespodziewanie książka rozwija się jak... wschodni, wzorzysty dywan. Dopatrujemy się w niej także innych odmian powieści - filozoficznej, podróżniczej, chociaż wędrówki mają miejsce tylko w jednym kraju, oraz etnograficznej. To wielobarwna, orientalna mozaika życia w Indiach połowy minionego wieku. Właściwie - samo życie. Codzienność, odświętność, kultura, religia, legendy, tradycja...
Jak postąpił Istvan? Co wybrała Margit? Wrócili do swoich domów, obowiązków, małych radości i ran, czy wybrali wspólną wędrówkę przez drogi i bezdroża Indii?
Żukrowski Wojciech, Kamienne tablice, t. 1-2, Warszawa 1973 (sygnatura: 57014)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz