Nazwano go
„japońskim Kafką”. Gdy przeczytamy Kobietę z wydm ABE KOBO (1924-1993),
przekonamy się, że porównanie jest uzasadnione.
Mężczyzna
przybywa do oddalonej od cywilizacyjnych centrów wioski, położonej wśród
ruchomych wydm. Nie znamy jego imienia, ale dowiadujemy się, że jest
nauczycielem szukającym owadów. I zostaje w tej miejscowości, dzieląc dom z
trzydziestoletnią, samotną kobietą. A tam, skąd pochodzi, po siedmiu latach
nieobecności zostaje uznany za zaginionego.
Prosta,
ascetyczna historia. Jednak niezwykła. Jak u Kafki. Mieszkańcy siłą (?!)
zatrzymują mężczyznę u siebie. Dlaczego zostaje? Co tutaj właściwie robi przez
tyle lat? – Walczy z wszechogarniającym piaskiem, zasypującym dom, w którym mieszka,
oraz sąsiednie posesje, właściwie – całą wioskę.
-
Czy żyje się tu tylko po to, by kopać piasek?
-
Przecież nie możemy po prostu uciec stąd nocą, prawda?
To jest
cel życia – walczyć z piaskiem:
Wszystko, co posiada formę, jest ułudą. Jedynie pewny jest
ruch piasku, negujący wszelkie formy. Za cienką ścianą z desek kobieta nie
przestawała kopać. Czego właściwie chce dokonać swymi słabymi ramionami?
Praca
bezsensowna, syzyfowa, czy niezbędna? Jeśli przestanie się kopać, wszystko
zostanie zasypane. Jeśli porzuci się to wyczerpujące zajęcie… No, właśnie! Co
się stanie? Przecież jest inna możliwość. Można się przesiedlić. Dlaczego
jednak nie można? Dlaczego takie wyjście byłoby dezercją? Matnia. Albo smak Tajemnicy.
Abe Kobo, Kobieta z wydm, przeł. z jap. Mikołaj
Melanowicz, wyd. 2, Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1971. (Sygnatura: 52002).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz