14 grudnia 1911 r. Norwegowie zdobyli Biegun Południowy Ziemi. Byli to: Roald Engelbregt Gravning Amundsen (sporo miał tych imion!), Olav Olavson Bjaaland, Hilmer Hanssen, Sverre H. Hassel, Oscar Wisting. Jednak raczej trzeba by powiedzieć, że zwyciężyli w wyścigu do Bieguna, ponieważ - jak wiemy – w tym samym kierunku wybrali się Brytyjczycy: Robert Falcon Scott, Tytus Oates, Edgar Evans, Edward Wilson i Henry Bowers. Dziś napiszemy nie o zwycięzcach, ale o przegranych.
Wyprawą
brytyjską dowodził Scott, doświadczony oficer marynarki. I można by powiedzieć,
że jeśli wszystkie warunki (pogodowe, ale nie tylko) sprzysięgły się, by
pomagać Skandynawom, tak wyprawę Scotta prześladowały nieustanne trudności. Zła
pogoda, nietrafny dobór siły pociągowej, wadliwe rozmieszczenie składów
żywności, które szczególnie w drodze powrotnej okazało się zgubne, choroby.
Przebieg ekspedycji opisał jej kapitan w obszernym dzienniku (mamy w
zbiorach!), który wraz z ciałem autora znaleziono osiem miesięcy po śmierci
ostatniego członka wyprawy, tzn. samego dowódcy. Zacytujemy kilka końcowych
(szczególnie wzruszających) fragmentów. I szczerze zachęcamy do zapoznania się
z całością.
Wtorek, 16 stycznia [1912 r.].
Obóz Nr 68. Wysokość 9760 stóp. Temperatura – 23,5o (- 31 o
C). Spotkało nas najgorsze lub prawie najgorsze. Rano szliśmy dobrze robiąc 7 ½
mili (…) i pełni dobrej myśli wyruszyliśmy po południu dalej, spodziewając się,
że jutro staniemy u celu. Mniej więcej w drugiej godzinie marszu bystre oczy
Bowersa odkryły coś, co wziął za kopiec; zaniepokoiło go to, zdecydował jednak,
że jest to pasmo nawianego śniegu. Pół godziny później odkrył czarną plamę na
linii naszego marszu. Wkrótce przekonaliśmy się, że nie mogła być ona
naturalnym zjawiskiem śnieżnego krajobrazu. Idąc dalej stwierdziliśmy, że była
to czarna flaga przymocowana do drążka od sań; obok ślady obozu, koleiny sań i
nart idące w różnych kierunkach oraz wyraźne tropy wielu psów. Wiedzieliśmy już
wszystko: Norwegowie wyprzedzili nas i pierwsi doszli do Bieguna. Spotkało nas
straszne rozczarowanie i jest mi niewymownie przykro za moich wiernych
towarzyszy. (…) Wszystkie nasze marzenia prysły; powrót będzie nużący.
Schodzimy w dół – zapewne Norwegowie znaleźli lżejszą drogę.
Środa, 17 stycznia. Mieliśmy straszny dzień (…). Maszerowaliśmy z
trudem ze zmarzniętymi nogami i rękami. Nikt z nas nie spał dobrze po
wstrząsie, jaki wywołało w nas to odkrycie. (…) Pomimo okrutnego zawodu
urządziliśmy sobie ucztę z powodu osiągnięcia Bieguna i czujemy się lepiej
wewnętrznie. (…) Teraz jak najszybciej do domu. Walka będzie zacięta. Ciekaw jestem,
czy uda nam się tego dokonać.
Czwartek rano, 18 stycznia. Odwracamy się więc tyłem do celu naszych dążeń, a
przed nami 800 mil drogi wymagającej wielkiego wysiłku – żegnajcie nasze sny
czarowne!
[Na
następnych stronach autor opisuje koszmarne warunki atmosferyczne, nieustanną niepogodę,
choroby, odmrożenia, źle rozłożone składy żywności, czasem głód i brak snu.]
Sobota, 17 lutego.
Na wysokości góry zwanej Monument Rock zatrzymaliśmy się i widząc, że Evans
pozostał daleko w tyle, rozbiliśmy obóz na lunch. Po posiłku, kiedy Evans nie
zjawiał się w dalszym ciągu, wyjrzeliśmy i zobaczyliśmy go wciąż daleko z tyłu.
Teraz już zaniepokoiliśmy się poważnie (…). Ja pierwszy doszedłem do biedaka i
przeraziłem się jego wyglądem – Evans klęczał, miał odzież w nieładzie, ręce
nagie i poodmrażane, błędny wyraz oczu (…) kiedy wnieśliśmy go do namiotu,
leżał zupełnie bezwładny. O godz. 12,30 w nocy cicho zakończył życie.
Środa, 7 marca.
Czujemy, że koniec Oatesa jest bliski, ale żadnemu z nas też sił nie przybywa (…).
Piątek, 16 marca lub sobota 17. Ostatnie myśli Oatesa były przy jego matce (…). A
oto, jak skończył życie. – przedwczoraj
wieczorem usnął z nadzieją, że się już nie obudzi, jednak wczoraj rano
otworzył oczy. (…) Powiedział nam: „Wychodzę i może dłużej pozostanę na
dworze”. Wyszedł w zamieć i od tej chwili nie widzieliśmy go więcej. (…)
Wszyscy mamy nadzieję spotkać śmierć równie mężnie, a niewątpliwie jest ona
niedaleka.
Czwartek, 29 marca. Wytrwamy do końca, lecz oczywiście stajemy się
coraz słabsi i koniec nie może być daleki. (…) Na Boga, zajmijcie się naszymi
bliskimi. [Ostatni
zapis].
[Końcowy
dopisek wydawcy]
Wilsona i
Bowersa znaleziono w pozycji śpiącej w śpiworach zasuniętych na głowę w sposób
naturalny, jak gdyby uczynili to sami. Scott zmarł później. Odrzucił on poły
swojego śpiwora i rozpiął kurtkę. Mała torba zawierająca trzy notatniki
znajdowała się pod jego plecami, a jedno ramię odrzucone, leżało w poprzek
ciała Wilsona. Tak ich znaleziono osiem miesięcy później.
Scott
Robert Falcon, Ostatnia wyprawa Scotta,
[tł. z ang. Ignacy Bukowski, przedm. S. Z. Różycki], Warszawa, „Sport i
Turystyka”, 1960. (Sygnatura:
BS 30805).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz