Oto współczesna interpretacja średniowiecznej historii o Tristanie i Izoldzie. Napisana z punktu widzenia osoby mającej w życiorysie doświadczenie wojny światowej i wyzbytej złudzeń. "Tristan 1946" MARII KUNCEWICZOWEJ (1895-1989).
Pensallos w Kornwalii. Od jakiegoś czasu bezpieczna przystań Wandy Gaszyńskiej, wdowy w średnim wieku. Wojna rozdzieliła ją z synem, Michałem. Nie kochała jego ojca, nie bardzo tęskni też za dzieckiem. Ale wysyła zaproszenie. Niebawem wejdzie w rolę służącej Brangien.
Michał - uczestnik Powstania Warszawskiego, a później jeniec z obozu wyzwolonego przez Amerykanów - poznaje w Kornwalii Kathleen McDougall, Irlandkę, studentkę psychofizjologii i laborantkę w szpitalu psychiatrycznym, gdzie sam chodzi na zabiegi. Rozkwita romans, która nie ma przyszłości, gdyż młodzi chyba nie kochają się dość mocno, by przezwyciężyć pojawiające się przeszkody. A może trochę boją się obudzić z tego czarownego snu, w którym - trochę jak lunatycy - uporczywie trwają, nie chcąc zmierzyć się z otaczającą ich, niełatwą powojenną rzeczywistością. Dziewczyna ostatecznie wyjdzie zatem za mąż nie za wyśnionego kochanka, ale za siedemdziesięcioletniego profesora, Jamesa Bradleya. Michał poszuka sobie żony w Ameryce - kobiety po przejściach, matki nieślubnych córek.
A jednak, po latach, na wieść o wypadku Michała, Kathleen podejmie trud dalekiej podróży, by... przekonać się, że nie ma nic do powiedzenia swojej dawnej fascynacji. Bo przecież nie miłości, skoro nie chciała doń wrócić nawet po śmierci starego profesora. Więcej, potrafiła "usunąć" dziecko Michała. A mężczyzna też nie próbuje jej zatrzymać. Oto koniec legendy. Pozostaje to, co zaobserwowała Wanda:
"Miałam go za cynika, za kabotyna. On nie był ani cynikiem, ani kabotynem. Po prostu nie wierzył, przeżywszy w Polsce wojnę totalną, że istnieje jakiś wspólny mianownik ludzkich spraw i wspólny ludzki język."
Dlatego lawiruje, oszukuje, przeinacza. Kathleen i Michał to przelotne ptaki, okaleczone w przeszłości, za którymi snuje się długi cień minionych spraw. Tych dwoje nawet nie próbuje zbudować swojego schronienia ani wejść do tego, który już jest (to w przypadku Michała, który nie umie zobaczyć w Wandzie matki, nazywając ją stale "przyjaciółką"). Żyją na niby, wśród kłamstw, pustych słów i nieszczerze odgrywanych ról.
Smutna powieść. Pesymistyczna. Współczesna wersja średniowiecznej historii, w której był jednak heroizm. W tej go z pewnością brak.
Pensallos w Kornwalii. Od jakiegoś czasu bezpieczna przystań Wandy Gaszyńskiej, wdowy w średnim wieku. Wojna rozdzieliła ją z synem, Michałem. Nie kochała jego ojca, nie bardzo tęskni też za dzieckiem. Ale wysyła zaproszenie. Niebawem wejdzie w rolę służącej Brangien.
Michał - uczestnik Powstania Warszawskiego, a później jeniec z obozu wyzwolonego przez Amerykanów - poznaje w Kornwalii Kathleen McDougall, Irlandkę, studentkę psychofizjologii i laborantkę w szpitalu psychiatrycznym, gdzie sam chodzi na zabiegi. Rozkwita romans, która nie ma przyszłości, gdyż młodzi chyba nie kochają się dość mocno, by przezwyciężyć pojawiające się przeszkody. A może trochę boją się obudzić z tego czarownego snu, w którym - trochę jak lunatycy - uporczywie trwają, nie chcąc zmierzyć się z otaczającą ich, niełatwą powojenną rzeczywistością. Dziewczyna ostatecznie wyjdzie zatem za mąż nie za wyśnionego kochanka, ale za siedemdziesięcioletniego profesora, Jamesa Bradleya. Michał poszuka sobie żony w Ameryce - kobiety po przejściach, matki nieślubnych córek.
A jednak, po latach, na wieść o wypadku Michała, Kathleen podejmie trud dalekiej podróży, by... przekonać się, że nie ma nic do powiedzenia swojej dawnej fascynacji. Bo przecież nie miłości, skoro nie chciała doń wrócić nawet po śmierci starego profesora. Więcej, potrafiła "usunąć" dziecko Michała. A mężczyzna też nie próbuje jej zatrzymać. Oto koniec legendy. Pozostaje to, co zaobserwowała Wanda:
"Miałam go za cynika, za kabotyna. On nie był ani cynikiem, ani kabotynem. Po prostu nie wierzył, przeżywszy w Polsce wojnę totalną, że istnieje jakiś wspólny mianownik ludzkich spraw i wspólny ludzki język."
Dlatego lawiruje, oszukuje, przeinacza. Kathleen i Michał to przelotne ptaki, okaleczone w przeszłości, za którymi snuje się długi cień minionych spraw. Tych dwoje nawet nie próbuje zbudować swojego schronienia ani wejść do tego, który już jest (to w przypadku Michała, który nie umie zobaczyć w Wandzie matki, nazywając ją stale "przyjaciółką"). Żyją na niby, wśród kłamstw, pustych słów i nieszczerze odgrywanych ról.
Smutna powieść. Pesymistyczna. Współczesna wersja średniowiecznej historii, w której był jednak heroizm. W tej go z pewnością brak.
Kuncewiczowa M., Tristan 1946, Warszawa 1984 (sygnatura: 106150). Mamy także inne wydania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz