poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Wychowanie, jeśli nie jest wzorem i miłością, nie jest wychowaniem

Niebawem zainaugurujemy kolejny rok szkolny. Wraz ze szczerymi życzeniami wielu sił do podjęcia na nowo wysiłku nauczania i uczenia się, które kierujemy do Nauczycieli, Uczniów, Rodziców i Opiekunów, przypomnimy zalecenia wychowawcze jednego z wielkich pedagogów. Głównym powodem jest nie tylko fakt, że w bieżącym roku przypadła 270. rocznica jego urodzin, ale również to, że był człowiekiem o wielkim, dobrym sercu. Mówimy o takich: nauczyciel z powołania.

Johann Heinrich Pestalozzi (1746-1827). Szwajcarski twórca pierwszej na świecie teorii nauczania początkowego, nazywany „ojcem szkoły ludowej”. Studiował najpierw teologię, później prawo. Pedagogiem stał się nieco przypadkowo. Po serii niepowodzeń, został wreszcie doceniony, a jego zakład wychowawczy w Yverdon odwiedził nawet Tadeusz Kościuszko. Był gorącym zwolennikiem poglądowości w nauczaniu. Uważał, że szkoła powinna troszczyć się przede wszystkim o harmonijny rozwój siły moralnej, intelektualnej i fizycznej człowieka. Słynął z wielkiej wrażliwości na los innych ludzi. Jego główne prace: Godzina wieczorna samotnika (czasem tłumaczona jako Wieczory samotnika), Leonard i Gertruda, Jak Gertruda uczy swoje dzieci, Łabędzi śpiew.

A teraz oddajmy głos Pestalozziemu. Oto niektóre jego myśli o nauczaniu, wychowaniu, o sobie samym:

Żeby zmienić człowieka, trzeba go kochać. Nasz wpływ sięga tylko tam, gdzie sięga nasza miłość.

To serce daje kolor wszystkiemu, co człowiek widzi, słyszy i wie.

Wychowanie, jeśli nie jest wzorem i miłością, nie jest wychowaniem.

Miłość wybiera sobie małe miejsce, które rozjaśnia. Wszystko inne jest w jej cieniu.

Trzeba doskonale wiedzieć, czego się zabrania. Nic nie wywołuje u dziecka takiego rozdrażnienia i niezadowolenia, jak to, że za nieświadomość jest karane jak za występek. Kto karze niewinnie, traci miłość.

Bóg jest zawsze w pobliżu ludzi okazujących sobie miłość.


Pamiętaj, że każdy przymus rodzi nieufność i trud twój pójdzie na marne, jeśli nieufność zakorzeni się w dziecku. Dlatego staraj się zawładnąć jego duszą i stać się dla niego niezbędnym. Ono nie powinno mieć przyjaciela bardziej żywego ani milszego od ciebie, nikogo, kogo by bardziej pragnęło widzieć przy sobie w chwilach wesołości. (…) Wskazuj mu zawsze właściwą drogę, a jeśli zejdzie z tej drogi i ugrzęźnie w błocie, wyciągnij je.

Bez wewnętrznego spokoju człowiek błądzi po bezdrożach. Namiętne dążenie w nieosiągalną dal pozbawia go wszelkiej radości z bliskiego szczęścia w teraźniejszości, cierpliwości i zdrowego rozsądku. Jeśli człowieka nie przenika spokój bardziej dogłębny, obezwładniona jest jego dusza i poddawana strasznym męczarniom w te dni, które mędrzec wita z uśmiechem. (… ) Wewnętrzny spokój i ciche radości są najważniejszym celem wychowania człowieka i im powinien on poświęcić więcej uwagi.


Kiedy musicie coś nakazać, czekajcie, jeśli to możliwe, aż naturalny porządek rzeczy uczyni błąd dziecka odczuwalnym, aż będzie ono przygotowane dzięki skutkom swej omyłki do przyjęcia w sposób naturalny koniecznego nakazu.

Przyroda wychowuje nie stosując przymusu. Wychowanie jednakże, którego udziela, cechuje stanowczość i porządek (…). Człowiek, który z łatwością chwyta każdy okruch wiedzy, a nie pogłębia swoich wiadomości na drodze spokojnego, nieustannego ich stosowania, również zbacza z drogi prawdy. Zatraca stanowcze, jasne i uważne spojrzenie, spokojne i ciche odczucie prawdy, wrażliwość na prawdziwą radość.


Dziecko krzyczy, zanim nauczy się czekać, jest niecierpliwe, zanim stanie się posłuszne. Cierpliwość rozwija się przed posłuszeństwem; dziecko jest posłuszne właściwie tylko przez cierpliwość.

Niechaj lepszy kieruje ku lepszemu, dostojniejszy ku dostojniejszemu. Niechaj lepszy i dostojniejszy ogarnie wyższą prawdę i wyższą miłość. Nie pragniemy niczego więcej: błogosławieństwem jest żyć spokojnie i umrzeć niepostrzeżenie. (…) Oby cichy był schyłek moich dni, oby pogodą i łagodnością opromienił ostatnie moje chwile.


Bez cierpliwości i pokory moje dzieło przestałoby istnieć. (…) Odwaga i pokora były od chwili, gdy przystąpiłem do jego tworzenia, moim hasłem. 
 
To, jak bardzo moje serce przywiązane jest do moich dzieci, jak ich radość staje się moją radością, muszą one odnajdować od rana do wieczora na mojej twarzy i w moich słowach.

Źródło

Aneks. W bibliotece posiadamy sporo książek Pestalozziego oraz niemałą bibliografię przedmiotową (książki i kilkanaście artykułów).

piątek, 26 sierpnia 2016

Przedimki, zaimki, poimki, czyli (werbalna) widokówka z Budapesztu

Niedawno jeden ze znajomych zwierzył się, iż będąc na Węgrzech, czuł się jak w innej rzeczywistości. Urzekły go – jak każdego, kto tam był – cuda krajobrazu, ale przeraził… język. Absolutnie niczego nie rozumiał ani nie potrafił powiedzieć w języku naszych bratanków.
Źródło
Miałam ten sam problem, gdy na początku lat 90. ubiegłego wieku wysiadłam w Budapeszcie. Piękne, rozległe miasto, uśmiechnięci ludzie. Niebawem przyszła ochota, by się rozgrzać (był grudzień!). Do stolika podeszła kobieta wielce rozłożystych kształtów. Z nosem zatopionym w Rozmówkach wymamrotałam, że chcę herbatę. I otrzymałam. Oczywiście, mleko. Bo herbata – to tea, a mleko – tej. Drobna pomyłka. Ale okazało się, że nie jest tak źle. Kilka „międzynarodowych” wyrazów tu funkcjonuje. Na przykład bank. Także autóbusz i taxi. A skoro już o pojazdach mowa, to może jeszcze trzy słówka z tego kręgu tematycznego? „Rozległe” rzeczowniki: autóbuszmegállo – to przystanek autobusowy, autóbusz-pályaudvar – dworzec autobusowy, a fizetö parkolö – parking płatny.

„Łatwych” wyrazów ciąg dalszy! Kemping, camping; hotel (są jeszcze dwa inne terminy); motel; bár. Nie cieszmy się nadmiernie. W tym ostatnim możemy na przykład zamówić: zónaételek (zapiekanki), hortobágyi palacsinta (naleśnik z mięsem), rántott esirke (kurczak panierowany), pacalpörkölt (flaki po węgiersku), piritott borjúszeletek magyarosan (sznycle cielęce po węgiersku), a także desszert czy tészta (deser i ciasto). Wśród ostatniego asortymentu – na przykład: piskóta (ciasto biszkoptowe), felfújt tészta (francuskie), almás lepény (z jabłkami), torta (tłumaczyć nie trzeba, prawda?), habcsók (bezy)… Może już wystarczy słodkości…

Wracamy do hotelu. Dość mamy wrażeń na pierwszy dzień. Już przecież éjszaka (noc). Jeszcze tylko zuhany (prysznic) – i do ágy (łóżko)!

Jeśli (z nadmiaru przeżyć) nie będziemy mogli spać, warto poczytać gramatykę języka węgierskiego. Ma interesujące części mowy, np. nie tylko  zaimki, ale też przedimki i poimki.

Ale dlaczego o tym wszystkim piszemy?! 20 sierpnia Węgrzy obchodzili swoje święto narodoweDzień Świętego Stefana, w którym wspominają założenie państwa i przyjęcie chrześcijaństwa. Rozpoczynają je zawsze w bazylice poświęconej temu świętemu (Budapeszt), a następnie odbywają się oficjalne uroczystości na Placu Lajosa Kossutha, bohatera narodowego, a po nich następują okolicznościowe parady i koncerty. Wieczorem niebo rozświetlają sztuczne ognie.

Aha, zaczynając ten tekst, nie przywitałam się pięknym Jó napot (kivánok), czyli dzień dobry, które ma swe warianty, np. Jó reggelt kivánok (z rana), kezét csókolom! (do kobiet – odpowiednik polskiego całuję rączki!). Jednak w tym miejscu wypada raczej powiedzieć: viszlát albo viszontlátásra, czyli do widzenia!

Źródło

Można zobaczyć:
Engelmayer, Akos, Wójcik Alina, Mini rozmówki węgierskie, wyd. 2, Warszawa 1987. ISBN  83-214-0367-0. (Sygnatura: AV 123391).
Engelmayer, Akos, Wójcik Alina, Mini rozmówki węgierskie, Warszawa 1984. ISBN  83-215-0367-0. (Sygnatura: 108422).

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Jak dzwonnice bez dzwonów

Dzikim winem obrasta
U wybrzeży zamglonych,
Stoi chłodna, kamienna,
Jak dzwonnica bez dzwonu.


Jako dziecko czytałam ten wiersz poświęcony latarni morskiej w Rozewiu. Nadal sporą jego część potrafiłabym odtworzyć z pamięci.

Zawsze uważałam latarnie za szczególnie szlachetne budowle. I tych, którzy w nich nieustannie czuwają, by nikomu na morzu nie stała się krzywda. Gdybym nie pracowała w bibliotece, wybrałabym latarnię (pisze p. Basia). Ale te dwa zawody mają coś wspólnego. I w jednym, i w drugim nie wolno myśleć o sobie. W nich szczególnie jest się dla innych. W naszym wypadku, by… oświetlać drogę do wiedzy. Szczególnie mnie wzruszają – powiedzmy nieprofesjonalnie - powroty Czytelników. Kiedyś byli uczniami, a nadal ufają, że mogą znaleźć pomoc. I przychodzą ponownie. Jako studenci. Czasem i po studiach. Szukają nie tylko książek czy czasopism, ale, bywa, także chwili przyjacielskiej rozmowy. Pamiętajcie, że drzwi wydziału zawsze są dla Was otwarte!

Ale to była wstępna dygresja. Dziś - o latarniach morskich. Mają swoje święto w trzecią niedzielę sierpnia. Przedstawimy kilka ich ujęć literackich.

Wspominali je już pisarze staropolscy, np. Jan Kochanowski, przywołując „ogień portu” (Pieśń I w: Fragmenta albo pozostałe pisma), Sebastian Fabian Klonowic (Flis to jest spuszczanie statków Wisłą), Stanisław Grochowski (August Jagiełło wzbudzony, przeciwko parallelom łacińskim, osoby tego śp. Pana dotkliwym) czy Mikołaj Krzysztof Radziwiłł „Sierotka” (Pamiętniki z pielgrzymki do Ziemi Św.). Także twórcy zagraniczni, np. słynny Torquato Tasso wymienia latarnię aleksandryjską w Gofredzie albo Jerozolimie wyzwolonej. Autorzy doby oświecenia również o nich pamiętali, m.in. Andrzej Ustrzycki (Krucyaty) i publicyści Zabaw Przyjemnych i Pożytecznych (wymieniając Sostratesa, twórcę latarni w pobliżu Aleksandrii).
Powędrujmy do XIX stulecia. Uwiecznili je swym talentem literackim najwięksi romantycy: Adam Mickiewicz („lampa Akermanu” w Sonetach krymskich) i Juliusz Słowacki (latarnie z Synopy i Carogrodu w powieści poetyckiej Żmija). Pozytywizm? Tu mamy nade wszystko Latarnika Henryka Sienkiewicza. Któż ze średniego pokolenia nie pisał wypracowania o losach Skawińskiego?

Początek XX wieku. W jego pierwszych latach (konkretnie - w 1905 r.) skończył życie człowiek dwóch epok, romantyk i pozytywista, wizjoner, czyli Jules Verne. Jednym z jego ostatnich dzieł była Latarnia na końcu świata, przypuszczalnie dokończona przez jego syna, Michela. Wśród pisarzy tej epoki mamy także Lucy Maud Montgomery (np. Wymarzony dom Ani z cyklu o Ani Shirley, Jana ze Wzgórza Latarni), Virginię Woolf (Do latarni morskiej), mniej znanego australijskiego twórcę, M.L. Stedmana (Światło między oceanami), Antoine’a de Saint-Exupéry’ego  (uroczy fragment z Małego Księcia o altruizmie latarnika oraz wspomnienie tej budowli w Ziemi, planecie ludzi) i Polaka, Andrzeja F. Paczkowskiego (Tajemnica latarni morskiej, stanowiąca 1 tom trylogii Wybranek morza).

Latarnia nierzadko skrywa tajemnicę lub w jej otoczeniu przebywają różne mroczne postaci. Dlatego bywa „bohaterką” kryminałów i thrillerów. Przykłady: Nocna zamieć Johna Theorina, Latarnia mroku Alexa Barclay’a, Ludzka przystań Johna Ajvide Lindquista.

Latarnie uwieczniono również w poezji. Od wiesza zaczęłyśmy, na wierszach skończymy. Światło na maszcie Iwana Bunina czy Zbłąkany sternik Rafaela Albertiego – to „międzynarodowe” przykłady. A w Polsce –
Już jestem spokojna Jonasza Kofty, śliczne zakończenie arcylirycznego utworu Na śmierć Conrada Jana Lechonia:

A teraz ciebie wicher zaświatów ogarnia,
I ten tułacz bezsenny, zorany przez blizny,
Twój ojciec tam cię woła językiem Ojczyzny,
Gdzie wszystkim świeci morzom ta sama latarnia.


Wreszcie – mój ulubiony – gorzki wiersz emigracyjnego poety, Kazimierza Wierzyńskiego (O latarni morskiej). I przepraszam, że skończymy dziś tak melancholijnie:

Nie bój się tej latarni, której smuga drżąca,
Jak wahadło, rozcina noc na dwie połowy
I ciemność nagłym cięciem raz po raz roztrąca,
Aż słychać przelot światła, świst błyskawicowy. (…)

Nie bój się, gdy z firanki posypie się kruchej,
Złoty szron po podłodze, po szybach, po ścianie,
I gołoledzią szkliste prześlizną się duchy,
Nie bój się, miła moja, zmienimy mieszkanie.

Jest jeszcze wielka przestrzeń, jest wolna swoboda:
Morze, gdzie będzie puściej, niż tutaj, i czarniej!
Słyszysz, jak huczy w dole, jak woła nas woda,
Odpłyniemy okrętem bez żadnej latarni.
Źródło

piątek, 19 sierpnia 2016

Książki (nie)zapomniane – Wszystko było przerażająco zwyczajne

Rzeczywistość przedstawiona w tej powieści wygląda realistycznie. Ludzie – na pozór jak zwykle – pracują, wypoczywają, bawią się. Niektórzy piją na umór. Ale ten świat nie do końca jest taki, jaki znamy. Jedno mieszkańców kontynentu na antypodach wyróżnia: nie mają planów. Tylko złudzenia. Bo nie ma przed nimi przyszłości. Wszyscy są skazani na śmierć.

Akcja Ostatniego brzegu NEVILA SHUTE’A (1899-1960), napisanego w 1957 roku, rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy, od grudnia do sierpnia, ale… pięć lat później. Gdy ukazał się na rynku wydawniczym, świat był owładnięty szałem „zimnej wojny”. I tym właśnie jest książka – bolesnym krzykiem, protestem przeciw absurdalnej nienawiści człowieka do człowieka.

Australia. Wszystko jest przerażająco zwyczajne. Słońce wstaje i zachodzi. (Jeszcze) można żyć. Peter Holmes, porucznik Królewskiej Marynarki Wojennej, zostaje mianowany oficerem łącznikowym na amerykańskim okręcie podwodnym „Skorpion”. Dowódcą jednostki jest kapitan Dwight Lionel Towers, przybywający gościnnie do domu młodego porucznika. Mary Holmes prosi o pomoc w zorganizowaniu przyjęcia przyjaciółkę, Moirę Davidson. Powinno wypaść okazale, bo niebawem mężczyźni wypłyną na rekonesans do skażonego radioaktywnie Port Moresby, a potem znacznie dalej. Do Stanów Zjednoczonych.

Dopiero teraz naprawdę dostrzegamy, że… mamy do czynienia z powieścią fantastyczną. Futurystyczną. Widzieliśmy daty, w ramach których rozgrywają się wydarzenia, ale przemknęły nam tylko przez myśl. Teraz ujawnia się groza. Wskutek wojny atomowej półkula północna jest martwa. Bomby atomowe dokonały totalnego spustoszenia. Kolejna wyprawa (pod)morska potwierdzi te obserwacje. W tamtej części świata nikt nie ocalał, ale z Kalifornii dochodzą za ocean jakieś sygnały radiowe. Trzeba zbadać ich pochodzenie.

A chmura radioaktywna płynie… Niedługo dotrze tutaj, gdzie ludzie jeszcze rozpaczliwie pozorują normalną egzystencję. Żyją z oczami szeroko zamkniętymi i śnią z otwartymi. Dwight wmawia sobie, ze żona i dzieci nie umarły (choć atom je unicestwił), a rozpoczynając bezsensowny romans z Moirą, nie potrafi go nazwać po imieniu. Holmesowie łudzą się, że znowu, jak zawsze, posadzą warzywa. Rodzice nadużywającej alkoholu Moiry spodziewają się, że kiedyś zobaczą ją jako szczęśliwą żonę i matkę. Psychologia nazywa to „wyparcie”. Ale rzeczywistość nie daje o sobie zapomnieć. Choroba popromienna rozwija się cichutko. I skutecznie. Aptekarz wydaje wolną od opłat truciznę. Bo po co mu pieniądze w tych ostatnich dniach?

Dwight decyduje się na zatopienie okrętu wraz z załogą. Peter Holmes i jego żona zażywają truciznę, aplikując ją uprzednio (po bolesnej kłótni) swemu niemowlęciu. Moira też wybiera samobójstwo. Nie chce czekać na powolną śmierć. Zwłaszcza po decyzji kapitana.

Promienie słoneczne leniwie głaszczą ten ostatni brzeg. Pozornie wszystko jest zwyczajne…
Upiornie normalne. Lecz z tej rzeczywistości z każdą chwilą kogoś ubywa. Powieść w latach 70. była groźnym memento. Jest nim nadal.

Ps. Ostatni brzeg został dwukrotnie sfilmowany. Po raz pierwszy już dwa lata po napisaniu. Wówczas przeniósł go na ekran Stanley Kramer. Główne role zagrali Gregory Peck (Dwight Towers) i Ava Gardner (Moira Davidson). W 2000 roku pojawił się remake tamtego obrazu (reż. Russell Mulcahy, role główne: Armand Assante i Rachel Ward).
Shute Nevil, Ostatni brzeg, przeł. Zofia Kierszys, wyd. 5, Warszawa 1979. (Sygnatura: 86113).

Okładka 5 wydania książki

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

To, co Ziemia może ofiarować człowiekowi

15 sierpnia. Uroczystość wdzięcznie nazywana Świętem Matki Boskiej Zielnej. Sierpień - apogeum rozkwitu tego, co ziemia może ofiarować człowiekowi. I pachnie to święto kwiatami, zbożem, owocami. W Czechach - także... przyprawami korzennymi (tam czci się Matkę Boską Korzenną).

Sporo mamy w Polsce tradycji, które wiążą się z tym dniem. A my dziś - niejako na ich marginesie, bo zapewne je znamy - prześledzimy (w telegraficznym zarysie) dzieje ziołolecznictwa.


Źródło

Najdłuższą tradycję posiada w Chinach. Za ojca tamtejszej medycyny uchodzi legendarny cesarz, Shen Nung, który w Pismach o ziołach (2698 p.n.e.) wyróżnił 365 roślin. Stamtąd ta wiedza trafiła aż do Babilonu. Także w egipskich źródłach (papirusy z ok. 1550 r. p.n.e.) znajdujemy informacje o 900 ziołach. Znali je Sumerowie, Asyryjczycy, Grecy. Ci ostatni nadali niektórym nazwy rodzajowe od imion swoich bogów, np. Achillea lub Artemisia. O zasługach Hipokratesa szerzej rozwodzić się nie trzeba, bo każdy o nich słyszał. Może więc wymienimy Teofrasta – ojca botaniki. Napisał z tej dziedziny ok. 200 dzieł (dzisiaj zaginionych).

Palestyna – to kolejny ważny etap w historii leczenia ziołami. Biblia wymienia 80 gatunków takich roślin.

Rzym starożytny i początki naszej ery. Galen oraz Pliniusz Starszy – kolejne ważne imiona. Także bracia z czasów cesarza Dioklecjana, Damian i Kosma, ścięci w 287 roku.

Średniowiecze. Zasługi Arabów, Awicenny z Buchary i Averroesa z Kordoby, ale również – jeszcze wcześniej – zgromadzeń zakonnych. Szczególnie benedyktynów z Monte Cassino, którzy zakładali zgromadzenia w całej Europie, do Polski przybywając (według potwierdzonych źródeł) za czasów Kazimierza Odnowiciela. Z lat 1100-1170 pochodzą pierwsze wzmianki o budowaniu na naszych ziemiach szpitali (Wrocław, Jędrzejów, Poznań). Rośliny, którymi w nich leczono, sprowadzano zapewne z krajów basenu Morza Śródziemnego, bo do dziś posiadają łacińskie nazwy, np. rozmaryn (Rosmarinus), szałwia (Salvia). Malva, Ruta – tych nawet dwujęzycznie podawać nie trzeba. W średniowieczu żyli cenieni również współcześnie specjaliści w dziedzinie ziołolecznictwa: św. Hildegarda z Bingen (benedyktynka) i św. Albert Wielki (dominikanin). Pierwsze apteki – to także dzieła zakonników z czasów Karola Wielkiego (VIII/IX w.), w Polsce – od XIII stulecia (Świdnica, Głogów). Ich pochodzenie zaznacza się w samych nazwach, np. krople jerozolimskie, balsam kapucyński, proszek jezuicki. Osobne, warte szerszego omówienia zjawisko, to zasługi bonifratrów.

Renesans cechuje wielki rozkwit dziedziny i liczne odkrycia. Brunfels tworzy okazały zielnik (1530 r.), ozdobiony bardzo dokładnymi rysunkami. Następny będzie dziełem Johna Gerarda (1597 r.).

Przełom barokowy i barok, czyli kolejne znaczące dzieła, np. The English Physician (1649 r.) Nicholasa Culpepera i Theatrum botanicum (1669 r.) Johna Parkinsona, w którym wymieniono ponad 3000 gatunków!

A co w Polsce? Już w XV wieku sławę zyskał Jan Stanko, a w kolejnym stuleciu – Marcin z Urzędowa, którego Herbarz polski (1613 r.) liczył aż 1540 stron! Inne druki medyczne w dużej liczbie wydają jezuici (Poznań, Lublin), pijarzy (Wilno, Warszawa), bazylianie (Supraśl, Poczajów), paulini (Częstochowa – Jasna Góra).

Posuńmy się nieco w czasie. Do XIX wieku, bo wówczas pojawia się kolejne, bardzo istotne zjawisko w dziedzinie medycyny – syntetyzowanie składników roślinnych. W 1806 r. udaje się wyodrębnić morfinę z opium, a w 1922 r. – chininę. To samo stulecie jest świadkiem spektakularnych efektów leczniczych bawarskiego hydroterapeuty, ks. Sebastiana Kneippa.

XX stulecie. Współczesność. Rozkwit medycyny „syntetycznej”, ale także – po odkryciu ubocznych skutków jej stosowania – coraz częstsze powroty do ziołolecznictwa.
 
A oto kilka ciekawostek o ziołach. W średniowieczu ogromną popularnością cieszyła się szałwia. Cesarz Karol Wielki nakazał ją uprawiać każdemu, kto miał ogród. Sama nazwa jest znacząca. Łacińskie salus – jak zapewne pamiętamy – znaczy zbawienie, ocalenie, wyzdrowienie. Ale popularność rośliny sięga jeszcze czasów starorzymskich. Wówczas wojownicy – dostrzegając jej silnie dezynfekujące właściwości – leczyli nią odniesione w bitwach rany.

Ziele tysiącznika – to łacińskie Centaurium, co oznacza: warte centum aurum (100 sztuk złotych monet). U nas z „setnika" przerobiono je na „tysiącznika”. Ale dziś dostrzegamy też niebezpieczeństwa związane z jego (nad)używaniem. Może poważnie uszkodzić żołądek i wątrobę.

I jeszcze dzika róża. Od dawna wierzono, że zapobiega… wszystkim chorobom. Zatem pijmy sobie z niej herbatkę. Nie tylko w zimie. Smacznego!
Źródło

Bibliografia (wybór)
Lutomski Jerzy, Alkiewicz Jerzy, Terapia lekami roślinnymi w zarysie, Warszawa 1984. ISBN 83-200-0876-X. (Sygnatury: 108967, cz II-9/11).
Ożarowski Aleksander (red.), Ziołolecznictwo. Poradnik dla lekarzy, wyd. 2 popr. i uzup., Warszawa 1980. ISBN 83-200-0211-7. (Sygnatura: cz D IX-5/12).
Ożarowski Aleksander, Jaroniewski Wacław, Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie, Warszawa 1987. ISBN 83-202-0472-0. (Sygnatura: 119160).
Polakowska Maria, Leśne rośliny zielarskie, Warszawa 1987. ISBN 83-09-00252-1. (Sygnatura: 119414).
Sroka Grzegorz Franciszek, Poradnik ziołowy, wyd. 4, Warszawa 1990, ISBN 83-202-0483-6. (Sygnatura: cz D IX-5/14).
Trąba Czesława, Rogut Krzysztof, Historia ziół i ziołolecznictwa. Cz. 1, „Przyroda Polska” 2012, nr 5, wkładka: Natura i Zdrowie, s. (8-9). (Czytelnia).
Trąba Czesława, Rogut Krzysztof, Historia ziół i ziołolecznictwa cd., „Przyroda Polska” 2012, nr 6, dodatek: Natura i Zdrowie, s. (6). (Czytelnia).




piątek, 12 sierpnia 2016

Słynni gangsterzy, zanieczyszczenia świetlne i... psie pomniki. Prasówka z aktualnych czasopism

Była już trzyodcinkowa prasówka z czasopisma przedwojennego. Dziś przedstawimy niektóre interesujące artykuły z aktualnych czasopism.

Zuzanna Grębecka, Ręce do góry! To jest napad, "Mówią Wieki" 2016, nr 4, s. 57-64

Choć pierwszy bank powstał w XII wieku w Wenecji, rozwój tej instytucji wiąże się z rewolucją przemysłową. A wraz z rozwojem rozpowszechniły się napady na tak kuszące składnice pieniędzy i drogocenności.

Autorka prezentuje „słynnych” bandytów. Przede wszystkim z Dzikiego Zachodu. Upamiętnił ich film, głównie western. Najsłynniejszą parę tworzyli Robert Parker i Harry Longabaugh, czyli Butch Cassidy i Sundance Kid. „Filmową” parą byli też Bonnie Parker i Clyde Barrow. Na pewno słyszeliśmy o Jesse Jamesie i Johnie Dillingerze. Terrorystką, którą pamiętam z informacyjnych programów telewizyjnych mego dzieciństwa, była wspomniana tu Niemka, Ulrike Meinhof.


Radelska Edyta, Skibowska Aleksandra,  Wazgo-Majewska Joanna, Żurawska Wioleta, Brzezińska Klaudia, Zanieczyszczenia świetlne, "Fizyka w Szkole z Astronomią" 2016, nr 3, s. 35-38

Od połowy XX wieku znacznie zwiększyła się produkcja światła sztucznego używanego na zewnątrz, zwłaszcza nocą. Oświetlano nie tylko drogę, ale również niebo. Z tego powodu stopniowo coraz rzadziej można dostrzec gwiazdy, szczególnie w wielkich miastach. Zjawisko to zostało nazwane zanieczyszczeniem świetlnym.

Zanieczyszczenia świetlne powstają w wyniku sztucznie dodanego światła rozpraszającego się w atmosferze. Problem nie jest nowy. Na przykład pod koniec XIX wieku zauważono spadek liczby owadów, być może mający związek z oświetleniem brytyjskich ulic. W latach 70. ubiegłego wieku grono zoologów dostrzegło wpływ sztucznego światła na zegar biologiczny zwierząt nocnych. A czym mogą skutkować u ludzi? Zaburzeniami snu i immunologicznymi, stanami lękowymi, depresją, cukrzycą, nowotworami (zwłaszcza piersi i gruczołu krokowego), chorobami układu sercowo-naczyniowego, otyłością. Brzmi to nieprawdopodobnie? Przeczytajmy!



Gabryszewski Ryszard, Komety - między wiarą a nauką, "Fizyka w Szkole z Astronomią" 2016, nr 3, s. 39-43

(...) komety były postrzegane jako przepowiednie, zapowiedzi i znaki przesyłane przez bogów. Dlaczego jednak zwiastowały głównie klęski i nieszczęścia?

Starożytni chętnie obserwowali zjawiska astronomiczne i przypisywali im różne znaczenia. Na przykład dostrzegli, że  jasne komety pojawiły się dwa lata po narodzinach Mitrydatesa VI i rok po objęciu przezeń tronu (co zresztą politycznie wykorzystał), po zabójstwie Juliusza Cezara, Agryppy i cesarza Klaudiusza. Także dwa lata po pożarze Rzymu (64 r.) i jednocześnie dwa lata przed śmiercią Nerona. Fizyka komet przechodziła w dziejach różne przeobrażenia. Niemal każde stulecie dodawało swą cegiełkę do rozwoju dyscypliny. A jak to się działo, o tym właśnie pisze Ryszard Gabryszewski.

Kuźniewicz Janusz, Gulda Dominika, Psie pomniki, "Aura" 2016, nr 5, wkładka: Dodatek ekologiczny dla szkół, s. (5-6)

Miłość człowieka jest krucha, ponieważ załamuje się pod wpływem niezręcznego słowa, najmniejszego nieporozumienia, czy też zmiany humoru. Natomiast miłość psa jest zawsze stała, bezwarunkowa, bowiem trwa on przy człowieku na zawsze, aż do śmierci.

Tak zaczyna się piękny artykuł. A potem padają liczne przykłady. Oto jeden. Podczas wojny peloponeskiej  w starożytnej Grecji psy szczekaniem obudziły straże miejskie Koryntu, dzięki czemu miasto zostało obronione. Z 50 psów aż 49 zginęło. Senat miasta zbudował im pomnik, na którym zostały wyryte ich imiona. Dalsze historie (i fotografie) – w artykule.



Rożek Tomasz, Kroki milowe, "Gość Niedzielny" 2016, nr 23, s. 60-61

Prezentacja odkryć naukowych będących krokami milowymi w dziejach ludzkości. Oto pięć sylwetek. Najpierw - Mikołaj Kopernik:

(…) nie był pierwszym, który wpadł na to, że Ziemia kręci się wokół Słońca. Był jednak pierwszym, który wyliczył to matematycznie.

Isaac Newton. Z jego nazwiskiem związana jest także ciekawostka - obliczył datę końca świata na rok 2060. Kto doczeka, przekona się, czy miał rację:

(…) w swoich pomysłach wyprzedzał epokę, w której żył, o kilka długości.


Joseph von Fraunhofer:

(…) był szklarzem. I pewnie by nim pozostał, gdyby nie wypadek, w jakim uczestniczył. Gdy miał 14 lat, zawalił się na niego dach pracowni. Dzięki rencie, jaką wtedy otrzymał, mógł się uczyć. Gdy miał 22 lata, został kierownikiem pracowni optyki w Instytucie Josepha Utzschneidera i Georga von Reichenbacha.


Edwin Hubble:

(…) rozszerzył wszechświat. (…) Hubble był znanym w Illinois sportowcem. Co prawda, zrobił licencjat z nauk ścisłych, ale tytuł magistra uzyskał z prawa. Po studiach został trenerem koszykówki. I nagle postanowił zrobić doktorat z astronomii.

Aleksander Wolszczan. Odkrył trzy pierwsze planety poza Układem Słonecznym:

Znajdowanie planet to wypadkowa szczęścia, benedyktyńskiej cierpliwości i najbardziej wyszukanych metod naukowych.





wtorek, 9 sierpnia 2016

Ilustrowane pismo miesięczne, niezawisłe, ściśle bezpartyjne, wszechświatowe (3)

Dzisiaj - ostatni odcinek prezentujący przebogaty treściowo numer Świata i Prawdy, przedwojennego czasopisma z naszych zbiorów. Oto kolejne działy:

Kuchnia. Tutaj mamy mnóstwo przepisów na rozliczne potrawy, wśród których znajdują się między innymi:
- zupy: kalafjorowa; pomidorowa; pomidorowa innym sposobem;
- potrawy mięsne: befsztyk dla chorych; bardzo dobra pieczeń cielęca; pierogi z płucek cielęcych;
- zaprawy do zup (kilka) i sosy, np. ogórkowy; agrestowy; głogowy; owocowy; z trześni do różnych legumin;
- warzywa w różnej postaci, np. kalarepka, buraczki itp.;
- desery, np. budyń z trześni; legumina z jabłek i … legumina jabłkowa (na pewno istnieje między nimi kolosalna różnica!); z poziomek; ze świeżych śliwek.


A oto przykłady przepisów:


Paszteciki z młodej kapusty. Dwie młode kapusty sparzyć, ugotować na miękko, odcedzić i wystudzić. Osobno ugotować grzybków suszonych samych czapeczek, gdy miękkie, wyjąć na stolniczkę i usiekać razem z wyciśniętą z wody kapustą. Zrobić zaprawę z łyżki masła i łyżki mąki, rozpuścić kwaśną śmietaną, osolić, opieprzyć, wymieszać, dać do muszelek, posypać tartą bułką i zapiec, gdy się zrumieni, wydać.


Zaprawa do zup z żółtek. Parę żółtek rozbić dobrze w wazie, dolewając powoli zupę, rozbić łyżką i wydać. Zaprawy tej nie trzeba już gotować z zupą, lecz wprost wydać.


Fasola szparagowa. Z fasoli szparagowej obrać żyłki, nalać wodą, osolić, ugotować miękko. Wyjąć z wody, oblać masłem z zarumienioną bułeczką.


Mizerja. Obrać z łupiny ogórki, osolić i tak zostawić 2 godziny, następnie wycisnąć, dać na salaterkę, polać octem, kwaśną śmietaną, a na wierzch posypać pieprzem. Uwaga: Mizerja ogórkowa jest ciężko strawna do tego stopnia, że u osób ze słabym żołądkiem wywołuje kurcze żołądka. Bez śmietany jest mniej niebezpieczna, w każdym razie do zdrowia się nie przyczynia, jako że ogórki nie posiadają wcale odżywczych substancji ani też własności leczniczych.


Placek biszkoptowy z trześniami. Pół funta cukru utrzeć z 4 żółtkami, troszkę wanilji dla zapachu, wsypać w to pół funta mąki i sody oczyszczonej na koniec noża. Wymieszawszy dobrze, wylać utartą masę do formy wysmarowanej masłem, ciasto posypać trześniami i cukrem i piec na kolor jasno – brązowy.


Legumina z wiśni. 6 żółtek ubić z kubkiem cukru do białości, rozprowadzić kwaterkę mleka, dać 4 łyżki topionego masła, pół kwaterki tartej bułki przesianej, trochę cynamonu, dobrze wyrobić, potem dać pół kwaterki wiśni bez pestek i pianę z białek, dać do formy i piec pół godziny.


Rady praktyczne i pożyteczne dla czytelników. To także kulinaria, np. kapusta kiszona na prędce; ogórki na zimno; uwagi o smażeniu owoców; śliwki zielone.


Rolnictwo – Ogrodnictwo – Pszczelnictwo. Przedstawienie sposobów "wyrobu miodów pitnych". Pożyteczna wiedza!


Dział zdrowia. Tutaj mamy tekst Z pamiętnika lekarza warjatów. Przeczytamy fragment? Oto on: „W r. 1882 przywieziono do kliniki pewnego mężczyznę, jako nieuleczalnego warjata, [który] zmarnował 1 000 funtów szterlingów na fantastyczne eksperymenty – świadczące o zaćmieniu umysłowem. Wyobrażał on sobie mianowicie, że jest możliwem, przy pomocy elektryczności – bez jakiegokolwiek drutu przesyłanie wiadomości z Londynu do Berlina, Paryża i Rzymu. Oczywiście psychiatrzy (…) nie marzyli o tem, że w 20 lat później, niejaki Marconi zrealizuje pomysł owego uczonego wariata”.


Nasza poczta. Nie, to nie są "listy do redakcji", ale omówienie warunków druku i niezwykle rozbudowana stopka.


Reklamy. Przewijają się przez cały numer. Są na ogół krótkie, konkretne. Umieszczane w ramkach. Dużych i małych. Kto się reklamuje? Kilka przykładów: Zakład Mechaniczno-Ślusarski i Instalacyjny, Skład Cygar i Papierosów, Browar Wielkopolski w Bydgoszczy, Pierwszorzędny Hotel i Restauracja „Dwór Chełmiński”, Hotel „Sanssoucie” z Brodnicy. Także hurtownia artykułów papierniczych czy księgarnie. 


Ps. Na poniższym zdjęciu - fragment artykułu o wyrobie "miodów pitnych". Kto jest pełnoletni, może zobaczyć. Kto nie ukończył lat osiemnastu - na własną odpowiedzialność  lub pod opieką dorosłych :)

 

piątek, 5 sierpnia 2016

Książki (nie)zapomniane - Człowiek rozumny, czyli wariat

Czym jest to pomieszczenie, w którym znajduje się ich pięciu, a po jakimś czasie dołącza jeszcze jeden? Miniaturą społeczeństwa? Metaforą? Krytycy nie byli zgodni w opiniach i pozostawali nieco bezradni, jaki wybrać kierunek interpretacji tego niezwykłego dzieła. Cenzorzy również zachowali czujność. Wszyscy jednak zgadzali się co do jednego: opowiadanie jest z pewnością utworem wybitnym. Około 50 stron bardzo statycznej "akcji". Ale takiej, która żadnego czytelnika nie pozostawi obojętnym. Sala nr 6 ANTONA Pawłowicza CZECHOWA (1860-1904).

Najpierw poznajemy stróża Nikitę, którego narrator charakteryzuje następująco:

Należał do tych prostodusznych, statecznych, służbistych i tępych ludzi, którzy ponad wszystko na świecie lubią porządek i z związku z tym są przekonani, że ludzi trzeba bić. Bije (...) gdzie popadnie i jest przeświadczony, że bez tego nie byłoby porządku.

Czego (kogo) z takim oddaniem strzeże? Wejścia do tytułowej sali w szpitalu psychiatrycznym, w której mieszkają pacjenci: jeden szlachcic i czterej mieszczanie. Między nimi - młody Iwan Dmitrycz Gromow, syn urzędnika.

Dopiero w dalszej kolejności pojawia się najważniejszy bohater, doktor Andriej Jefimycz Ragin. Nietypowy lekarz, który nie potrafi rozkazywać, zabraniać, wymagać. Dlatego nawet stróż nie może go traktować z szacunkiem należnym powadze jego profesji. Bo cóż to za doktor, który zagląda do sali z wariatami? I rozmawia z nimi. Jakby było o czym.

Lekarz jest stoikiem. Szczególnie interesuje się zagadnieniem wolności, ale na rzeczywistość, jaką tu zastał (zniewolenie pensjonariuszy), patrzy z dystansem:

Wszystko zależy od przypadku. Kogo tu posadzili, ten siedzi, a kogo nie posadzili, ten chodzi na wolności, oto wszystko.

Szczególnie lubi wymianę zdań z Iwanem Dmitryczem. Dostrzega w nim człowieka myślącego, toteż usiłuje przedstawić mu swój punkt widzenia:

Między ciepłym, zacisznym gabinetem a tą salą nie ma żadnej różnicy (...). Spokój i zadowolenie znajdują się nie na zewnątrz człowieka, ale w nim samym (...). Przeciętny człowiek oczekuje dobra czy zła z zewnątrz (...), a myślący - od siebie samego.

Ale zdanie Iwana jest odmienne. Ostro oponuje, bo wie, jak boli go niewola, w której przebywa. Lekarz nie znajduje z nim wspólnego języka, lecz uparcie powraca, by kontynuować dialog. To zaczyna niepokoić jego jedynego przyjaciela oraz personel szpitalny. O tych pacjentach wszyscy dawno zapomnieli. Uważają, że tak powinno pozostać. Usiłują odseparować Ragina od Iwana. Najpierw dyskretnie cofają się. Potem - w dowód troski - proponują wypoczynek lub rozrywki. Wreszcie - poddają upokarzającej terapii medycznej. Gdy i to zawodzi, zamykają… w sali nr 6. Doktor i jego pacjent znajdują się teraz w tym samym miejscu. Pierwszy próbuje wyjaśnić, dlaczego w nim bywał:

Moja choroba polega na tym, że w ciągu dwudziestu lat znalazłem w całym mieście jednego tylko rozumnego człowieka, a i to wariata. Nie jestem wcale chory, tylko dostałem się w błędne koło, z którego nie ma wyjścia.

Teraz do akcji wkracza stróż Nikita. Z oddaniem podejmuje wobec nowego pacjenta swoje obowiązki. A świetnie potrafi bić...

Jest jeszcze ostatni akord opowiadania. Smutny, ale był do przewidzenia od początku. Metafora? Miniatura społeczeństwa? Czym jest to opowiadanie? Na pewno dziełem skłaniającym do myślenia. Wielowymiarowym. Wybitnym.
Źródło

Czechow Antoni, Sala nr 6, przeł. Maria Dąbrowska, w: Czechow Antoni, Opowiadania i opowieści, Wrocław 1989, s. 236-295. (Sygnatury: 154311, cz D IV-5/223).

wtorek, 2 sierpnia 2016

Ilustrowane pismo miesięczne, niezawisłe, ściśle bezpartyjne, wszechświatowe (2)

Prezentujemy drugą część artykułu będącego omówieniem przedwojennego numeru czasopisma Świat i Prawda z naszych zbiorów. Pierwsza część ukazała się w miniony poniedziałek. Oto kolejne działy:

Myślistwo. Tu umieszczono wiersz Józefa Kobylańskiego z dramatycznym zakończeniem:
Dwa są rodzaje bandytów zbrodniarzy:
Pierwszy napada brata, przyjaciela,
Drugi morderca, gdzie tylko się zdarzy,
W biedną zwierzynę, jak do tarczy strzela
.


Dla zabawy. W tym króciutkim dziale omówiono Mowę kwiatów. Jeśli chcemy komuś wręczyć bukiecik, możemy przedtem przeczytać wspomniany artykulik. Zawarto tu informację o symbolice uczuć wyrażanych przez obdarowanie konkretnym rodzajem kwiatów. Jeśli chcemy być dobrze zrozumiani, odbiorca... także powinien przeczytać artykuł! Jeśli ktoś zapragnie np. ukochanej (ukochanemu) wręczyć kwiecie, a nie chce popełnić nietaktu (bo a nuż tamta strona mowę kwiatów zna), niech napisze do nas e-maila (adres w dziale Kontakt) z prośbą o sprawdzenie rzeczonej symboliki. Odpowiemy! Pod dwoma jednakże warunkami. 1/ Jeśli to nie będzie w sierpniu. Wówczas nie będziemy miały dostępu do zbiorów (ale artykuły na blogu będą się regularnie ukazywać!!!). 2/ Jeśli ten gatunek kwiatu będzie figurował w spisie. A zresztą możemy warunki zredukować do pierwszego, bo jeśli kwiatuszka w wyliczance nie znajdziemy, też poinformujemy o tym fakcie.


Reminiscencje z rowów strzeleckich wojny światowej. To nie tyle dział, ile pamiętnik. Jak na objętość tego czasopisma, dość długi. Jest jeszcze jeden prozatorski tekst: Serce matki. I tu niespodzianka! Przed laty, gdy byłam dzieckiem, ktoś mi je opowiadał! Może czytał omawiane czasopismo? Wzruszająca opowieść o matkobójcy. Najpiękniejsze jest zakończenie. Matka - umierając – pyta syna, oprawcę: "Czy się nie uderzyłeś, dziecino?"


Wzory pięknych a tanich domów. Rysunki wyobrażające domy mieszkalne.


Nowiny. Tu mamy omówienie Encyklopedji żarłoka, książki napisanej przez prof. Pirqueta i dr. Meyerhofera. Jej temat: „jak się odżywiają różne narody na kuli ziemskiej”. I przykłady potraw: polędwica z aligatora, pasztet z mrówek (zachwalany przez misjonarzy hiszpańskich), konserwy z żab i małpich języków. Przy okazji dowiadujemy się, że piwo jest najdawniejszym napojem zna kuli ziemskiej. Znano je już w starożytnym Egipcie. 


Dla grzecznych dzieci na wieczorne godziny. Kącik do poczytania przed snem. Tutaj zamieszczono na przykład wierszyk Indjaninek oraz króciutkie, dydaktyczne historyjki.


Dla młodzieży. Nie zapomniano również o tej kategorii wiekowej. Nastolatki mogły poczytać także kilka krótkich historyjek oraz wiersz o miłości. Oczywiście, matczynej.


Mody. To rysunki sukienek i innych części kobiecej garderoby. Mniej więcej takie, jak... w filmie Wielki Gatsby. Pamiętamy, prawda?


O kobietach i dla kobiet. Niewieściej tematyki ciąg dalszy. Na przykład artykuł Co to jest kobieta? Chcecie wiedzieć? Proszę bardzo! Cytuję odkrywczą "definicję" autora, Zenona Gątkowskiego: „Nie umiem używać frazesów; bogini, kapłanka, stróżka domowego ogniska i setki innych poetyckich przydomków nie zachwycają mnie. Mnie starczy jedna nazwa do poznania i określenia kobiety, a nazwą tą: kobieta”. Kolejny artykuł nosi tytuł: Rozwodzić się – czy nie rozwodzić. A w nim... raczej o mężczyznach. Piękne uwagi! Cytat: „Gdyby nie sakrament małżeństwa, to bodaj bliżej bylibyśmy dzisiaj małpy, bo tylko sakrament małżeństwa nauczył mężczyznę tłumić małpę w swojej naturze”. Trzeci tekst: Awantury małżeńskie deprawują dzieci. Nic dodać, nic ująć. I wreszcie: Dobra żona. Bez cytatów.


Na dzisiaj - wystarczy. Za tydzień ostatnia część artykułu. W niej: kulinaria (z przykładami przepisów), dział zdrowia (tu: Z pamiętnika lekarza warjatów), reklamy. Już dziś zapraszamy do lektury!