piątek, 23 czerwca 2017

Książki (nie)zapomniane - To nie jest nadmiar wciąż rodzić się na nowo

Wstaje świt (...). Z wczorajszego deszczu narodził się w ciemnościach nowy zapach, a może to ja na nowo odkrywam świat nowymi zmysłami?... To nie jest nadmiar wciąż rodzić się na nowo i na nowo stwarzać każdy dzień. (...) Czy skąpa miłość nie chciała, po raz ostatni, obdarować mnie garstką zeschniętego skarbu? A ja odtąd zbierać będę pełne naręcza, ile tylko zdołam udźwignąć. Pełne naręcza powiewów, barw, hojnej pustki (...)

... Czyli początek. Tak, początek trzeciego akapitu... od końca. To przedostatnia (w tym wydaniu) strona Narodzin dnia Sidonie-Gabrielle COLETTE (1873-1954).

Krótka powieść. Niezwykła. Albo od razu oczaruje, albo zniechęci. Ma bardzo wątłą akcję, a raczej - nie ma jej praktycznie wcale. Sylwetki postaci są tylko szkicowe. Narratorka (utożsamiona z autorką, posługująca się jej nazwiskiem) opowiada o pewnym etapie swojego życia, dopuszczając do głosu także matkę, to znaczy wplatając we własny monolog fragmenty jej listów. Vial - znacznie młody kochanek Colette - to raczej eteryczny cień mężczyzny niż facet pełnokrwisty. Przyjaciele - tylko przesuwają się w półcieniach. Najbardziej "zdecydowaną" postacią jest Helenka Clément, służąca. I lubi swoją panią, i jakoś podskórnie czuje wobec niej wrogość. Bo dziewczyna walczy o miłość Viala, a jej pani tę miłość ma i... usiłuje ożenić kochanka z Helenką:

I uczułam podziw, że ona wie tak dobrze, co jest gorzej, co lepiej, podziwiałam jej twarz pełną zamierzeń, zwróconą ku wydarzeniom, nadejściom, przystaniom...

Młodość patrzy ku przyszłości. Colette także, ale zupełnie inaczej. Najczęściej pisze się, że jest to książka o starzeniu się, o "pożegnaniu z miłością". W jakimś sensie - na pewno. Mamy tu do czynienia z autorefleksją kobiety, która wchodzi nie tyle w "jesień" życia, ile w pełne lato. Bo rzecz dzieje się w słonecznej Prowansji. Wszystko owocuje, rozsiewa zapachy, upaja pięknem. Sugeruje to nawet tytuł. Rodzi się dzień, a nie - nadchodzi wieczór czy noc. Pełnia rozpoczyna się teraz. Minęły chaotyczne szaleństwa. Noce nieprzespane z żalu po mężczyznach lub przecierpiane w ich obecności. Dni spędzone na kłótniach czy bezgłośnym, a bolesnym oczekiwaniu. Drżeniu o wzajemność. Liczeniu blizn - tych darów, które zadał najbliższy człowiek...

Drugie nakrycie... Niewiele zajmuje teraz miejsca (...) Jeśli to nakrycie zniknie z mego stołu i tak nadal będę jadła z apetytem. (...) Obecne nakrycie jest nakryciem przyjaciela, który przychodzi i odchodzi (...).

Nawet domowe zwierzęta czuję w swej pani wielkie uspokojenie. One też odczuwały ból, kiedy płakała. Teraz głaszcze je z wyrozumiałym uśmiechem. Znajduje dla nich czas. Gdy przyjmuje gości, potrafi rozkoszować się błogą ciszą po ich wyjściu. Może odpoczywać. Śnić. A miłość... Nigdy nie umiera. Bo czym innym jest młodzieńcza namiętność, a czym innym dojrzała, mądra wiedza o ludzkiej słabości.

Niezwykła powieść, która albo od razu oczaruje, albo zniechęci. A może pozwolić się oczarować? Cudownym opisom krajobrazu południowej Francji, stanów pogody, pór dnia... Wspaniale zaobserwowanym zachowaniom zwierząt... Nade wszystko - portretom migotliwych, zmiennych pejzaży ludzkiego serca.
Colette, źródło
Colette, Narodziny dnia, przeł. Krystyna Dolatowska, Warszawa 1975. (Sygnatura: 67069).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz