Upalne, duszne lato i wyciszona, późna jesień, a raczej pierwsze porywy zimy. Niespokojne dni i noce nastolatka oraz leniwie upływające godziny starzejącego się mężczyzny. Rozkwitanie i obumieranie. T a m t o lato oraz t a zima. Dwa plany czasowe i ewolucja spojrzenia na świat. Po prostu "Kradnąc konie" (Ut og stjæle hester) PERA PETTERSONA (ur. 1952).
Dom nad jeziorem, blisko lasu. Mieszka w nim odludek z wyboru. Jego jedynym towarzyszem jest pies. To przypomina skandynawskie klimaty, na przykład „Ptaki” Tarjei Vesaasa (ich luźna adaptacja filmowa, przeniesiona w polskie realia - TUTAJ). Kolejny "odmieniec", nietęskniący za towarzystwem? Tak, ale na tym podobieństwa się kończą.
Trond Sander ma 67 lat. Na głuchą prowincję przeprowadził się po śmierci żony. W mieście mieszkają jego córki, z którymi raczej nie utrzymuje kontaktu. Nie ma telefonu ani telewizora (tylko radio). Dobrze mu w tej samotni. Zawsze za nią tęsknił i oto zrealizował marzenie. Jednak nie będzie mu dane całkowite odsunięcie się od ludzi, bo jeden z nich (jedyny!) mieszka pobliżu. Właśnie wyszedł szukać psa, który lubi uciekać, i nieoczekiwanie, ale znacząco zaraz wkroczy w poukładaną codzienność sąsiada oraz zburzy jego spokój. Lars Haug to z pozoru obcy, ale w trakcie niezobowiązującej pogawędki okazuje się, że znajomy. Ponowne spotkanie ewokuje wspomnienia napływające coraz szerszą falą.
Było gorące lato 1948 roku. Piętnastoletni Trond wyjechał z ojcem na wieś, a matka i siostra chłopca zostały w Oslo. W malowniczym Elverum mieszkał Jon z rodzicami i braćmi - bliźniakami: Larsem i Oddem. Trond szczególnie zaprzyjaźnił się z Jonem, najstarszym z trójki rodzeństwa. Pewnego dnia stało się nieszczęście. Lars wziął niezabezpieczoną strzelbę Jona i niechcący zastrzelił Odda. W tym momencie stało się coś jeszcze: między przyjaciółmi "wyrósł" niewidoczny, ale solidny "mur". Obaj wiedzieli, że już odtąd nie będą się razem podkradać do zagrody bogatego gospodarza, by pojeździć na jego koniach. Nie będą robić wielu fascynujących rzeczy...
Teraz - na przełomie listopada i grudnia 1999 roku, gdy Lars znowu zawitał w jego progi - każdy element krajobrazu i każda czynność przywołują w pamięci to, co minęło. Pierwsze zauroczenie kobietą (matką Jona) i bolesne ukłucie w sercu po odkryciu, że ona i jego ojciec potajemnie się spotykają... Pracę z mężczyznami przy koniach, ścince drzew, przeprawach przez rzekę i poczucie, że jest się (prawie) dorosłym... Samotną podróż do miasta pod koniec wakacji i beznamiętny list od ojca, że zostawia rodzinę i już nie wróci... Tak, Trond bezwiednie powtórzył jego czyn, bo też zostawił córki, wprawdzie już dorosłe, i gdy obecnie jedna z nich przyjechała go odwiedzić, szybko się jej pozbywa...
Piękna powieść. Powiedzielibyśmy: impresjonistyczna. Pełna wspomnień przywoływanych po to, „żeby uchwycić światło, które dawno już zniknęło". Ale ono trwa. W najprostszych, codziennie powtarzanych czynnościach. W wyciszeniu zbędnych pragnień. W zgodzie na życie. I na przemijanie, będące jego ważną częścią. Kiedyś Trond, usiłując z Jonem ukraść konia, nie zdołał uchwycić zwierzęcia, które popędziło przed siebie. Starzejący się mężczyzna teraz już wie, że cokolwiek próbujemy osaczyć i uznać za własne, prędzej czy później nam się wymknie. Przeminie. I nie trzeba tego kurczowo trzymać. Pojawią się nowe radości. Właśnie to jest piękne, że można przez moment poczuć ich smak... A potem kolejny... I kolejny... Bo światło nie gaśnie, tylko o każdej porze przenika ludzkie życie pod innym kątem.
Per Petterson, Kradnąc konie, tł. Iwona Zimnicka, Warszawa 2008. ISBN 978-83-7414-403-2 (sygn. 164483).
piątek, 4 kwietnia 2025
Książki (nie)zapomniane: Aby uchwycić (znikające?) światło
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz