piątek, 4 marca 2016

Książki (nie)zapomniane – Mistyka zwyczajnych dni i nocy.

Pociągi w tych krainach jechały ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód...A po obu stronach linii kolejowej rozciągały się tam wielkie pustynne przestrzenie - Sary-Ozeki, Środkowe Ziemie Żółtych Stepów.W krainach tych wszelkie odległości obliczano od linii kolejowej, jak od południka Greenwich…A pociągi jechały ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód...

Taki refren powtarza się w książce co kilkadziesiąt stron. Czasem częściej. Wołanie nieogarnionych przestrzeni. Powiew wolności. Pustynia i ogród. Zamiecie śnieżne i letnie upały. W tych krainach była jakaś mistyka i tęsknota w przeżywaniu dnia i nocy. Życia i śmierci. Opisał ją rosyjski i kirgiski pisarz, CZINGIZ AJTMATOW (1928-2008), w powieści Dzień dłuższy niż stulecie (tytuł oboczny: I dzień się dłuży jak stulecie).

Z pozoru prosta historia. Opis jednego dnia wyprawy żałobników przez rozległy step na daleki cmentarz. Inicjatorem tej swoistej pielgrzymki jest Edigej Żangeldin, człowiek gwałtowny w uczuciach jak tutejszy wiatr i stanowczy jak skały widocznych stąd Himalajów, zatem nie bez racji posiada przydomek Buranny. W jej trakcie rozważa historię swej przyjaźni z przyjacielem, Kazangapem, którego idzie pogrzebać oraz wieloletnią pracę na mijance kolejowej Boranły-Buranny. I dzieje miłości do żony, Ukubały oraz drugiej kobiety najbliższej sercu, sąsiadki Zaripy.

Niezwykła powieść. W jeden przecudny warkocz splatają się w niej teraźniejszość, mityczna i legendarna przeszłość (opowieść o ptaku Donenbaju, Pieśń o Begimaj) oraz… fantastyka. Tak, książkę spina swoista klamra kompozycyjna. Początek – to wieczór przed podróżą. Do torów kolejowych podbiega stepowy lis. Jednocześnie z dalekiego kosmodromu wyrusza w czarną otchłań statek kosmiczny. A na końcu ludzie i zwierzęta (wśród huku i błysku kolejnej startującej rakiety) w popłochu uciekają pod dach:
Niebo waliło się na głowę, rozwarte, całe w kłębach kipiącego płomienia i dymu… Człowiek, wielbłąd i pies (…) uciekali jak szaleni. Ogarnięci przerażeniem biegli razem, bojąc się rozstać ze sobą, biegli przez step, bezlitośnie oświetlani gigantycznymi błyskami ognia…

A hen, daleko, daleko, po wodach Oceanu Spokojnego krąży lotniskowiec „Konwencja”. Ot, ponoć mocarstwa epoki atomowej współpracują dla dobra zwykłych ludzi...

Edigej, Kazangap, Ukubała, Zaripa, jej przebywający w więzieniu mąż… Bohaterowie tej pięknej powieści. Na pierwszym planie – Edigej. A jednak nie! Jeśli bardzo uważnie się w nią wczytamy, przekonamy się, że jednak głównym bohaterem jest Ona. Czasem dzika i posępna, czasem kusząca i gwałtowna. Nieujarzmiona. NATURA. Przyroda. Przeczytajmy kilka opisów. Jeśli nawet ich w szkole nie lubiliśmy, może pokochamy je właśnie dzięki talentowi Ajtmatowa.
Oto późna wiosna na mijance. Zapowiedź lata:
Już przywiędły, wypaliły się sarozeki [przyroda Środkowej Krainy Żółtych Stepów – przypis nasz]. Trawa-murawa zniknęła jak cichy sen. Żółty step znowu stał się żółty. Powietrze zaczęło się rozpalać, zbliżała się pora upałów.

I pora gorącego lata:
Lato zniszczyło wszystko. Nawet dzieci, które nie mogą usiedzieć w miejscu, zmógł nieprawdopodobny upał. Kryły się przed nim w cieniu pod ścianami, wyglądając stamtąd tylko wówczas, kiedy przyjeżdżały pociągi (…) pasażerowie w tych na oścież pootwieranych wagonach, z opuszczonymi do samego dołu oknami i otwartymi drzwiami, też byli bliscy obłędu z powodu duchoty, smrodu i much, ale oni przynajmniej wiedzieli, że za kilka dni znajdą się tam, gdzie są chłodne rzeki i zielone lasy.           

Długo oczekiwana ulewa:
I w tej samej chwili lunął deszcz. Nareszcie. Pierwszy deszcz po całym okresie posuchy. Ziemia drgnęła, momentalnie pokryła się pęcherzami i kałużami. I zaczęło lać, zaczął lać deszcz gwałtowny, wściekły, który wchłonął w siebie zasoby chłodu i wilgoci, jeśli to prawda, gdzieś na śnieżnych grzbietach samych Himalajów… Ach, jakież są te Himalaje! Co za potęga!

Kolejna przemiana w naturze:
Pogoda panowała (…) przepiękna – królowała jesień, brunatna jak skórka chleba. A potem nadeszła zima. Śnieg zaległ od razu. I też było pięknie, wszędzie zrobiło się biało, bielutko. I wśród ogromnej białej ciszy niby czarną niteczką ciągnęła się linia kolejowa, a po niej jak zawsze jechały i jechały pociągi. A z boku, wśród ośnieżonych wzniesień, przytuliła się maleńka osada – mijanka Boranły-Buranny. Kilka domków i innych zabudowań…

Nieogarniony step:
Słońce przypiekało, wznosiło się ku zenitowi. Za ludźmi w kondukcie pozostała już większa część drogi, a wielkie sarozeki (…) odsłaniały przed oczyma ciągle nowe i nowe pustynne ziemie, ciągnące się aż po samą linię horyzontu.

Pogodny zachód słońca:
Słońce napęczniało, ociężało pod koniec dnia, stoczyło się niżej pod swoim niepomiernym ciężarem, było coraz bliżej horyzontu. (…) W łonie zachodu niepostrzeżenie rodziła się ciemność, nabrzmiewając mrocznym błękitem w lśniącym złocie rozświetlonej przestrzeni. (…) Kiedy Edigej krzątał się w ciemności (…), dookoła panowała niezwykła cisza, było tak cicho, ze słyszał własny oddech i popiskiwanie, brzęczenie jakichś owadów w powietrzu. Nad jego głową rozbłysło całe mnóstwo gwiazd, które nagle, od razu, pojawiły się na czystym niebie.

I wzburzony… Ocean Spokojny, po którego wodach krąży lotniskowiec:
Na oceanie szalał sztorm. Lotniskowiec wyraźnie kołysał się na falach. Wody Oceanu Spokojnego rozbijały się, igrały wzdłuż gigantycznego okrętu. A słońce wciąż tak samo świeciło nad przestworem morza ogarniętym nieskończonym, kotłującym się pienistobiałym ruchem fal. Wiatr dął równym oddechem.

Wreszcie człowiek – nieskończenie mały wśród żywiołów, ale stanowiący ich niezbędną cząstkę. Edigej, pragnący w wyłączny sposób kochać żonę. I bezskutecznie walczący z miłością do żony uwięzionego przyjaciela:
I tak był pełen tych sprzecznych uczuć, że nie mógł sobie znaleźć miejsca, a jego dusza nie znajdowała schronienia w nieogarnionych przestrzeniach Sary-Ozeków…

Ale właśnie natura – ze swym odwiecznym rytmem, niezmienna w stałej i przewidywalnej cykliczności pór roku – niesie mu bezgłośne pocieszenie:
Buranny Edigej zamartwiał się, uspokajał sam siebie, podporządkowując się losowi. Komu można o tym powiedzieć, kto to zrozumie? Chyba te ośnieżone góry podpierające niebo, ale na takiej wysokości nic ich nie obchodzą ziemskie niedole człowieka. Właśnie dlatego taki jest wielki ten Ała-Tau, żeby wielu śmiertelników przychodziło i odchodziło, a on żeby trwał przez wieki, żeby ludzie, patrząc na góry, myśleli, a one żeby wytrwale milczały…

Dzień dłuższy niż stulecie. Nikt go nie nazwał arcydziełem. Może niewielu czyta. A na miano dzieła wybitnego w pełni zasługuje.



Ajtmatow Czingiz, Dzień dłuższy niż stulecie, przeł. z ros. Aleksander Bogdański, Warszawa 1986. ISBN 83-05-11579-8. (Sygnatura: 129826).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz