To harfa traw, zawsze snuje jakąś opowieść... W ten górnolotny i poetycki sposób narrator pisze o łące, za którą rozciąga się mrok Lasu Nadrzecznego. Taka jest cała powieść. Czasami brutalnie realistyczna, ale obficie przetykana nitkami czystego liryzmu. Harfa traw TRUMANA CAPOTE'A (1924-1984).
Collin Fenwick, jedenastolatek, trafia po śmierci matki do kuzynek ojca - Vereny i Dolly Talbo. Verena - skąpa i lubiąca dominować, oraz wrażliwa i delikatna Dolly stanowią swoje przeciwieństwa. W domu mieszka jeszcze służąca, Katarzyna, bezpodstawnie przypisująca sobie indiańskie pochodzenie. Posłuszna Dolly, chcąc wnieść trochę dolarów do domowego budżetu, sprzedaje ziołowy specyfik, cieszący się w okolicy nadzwyczajnym powodzeniem. Jej siostra orientuje się, że znajomość chemicznego składu mikstury może jej zapewnić fortunę i bezskutecznie stara się wydobyć od kobiety ten drobny sekret.
Ale Dolly nieoczekiwanie buntuje się. Po raz pierwszy w życiu. Zabiera z domu żywność, służącą i Collina. Razem uciekają, by osiedlić się... w domku na leśnym drzewie. Nie będzie im dane długo cieszyć się swobodą. Apodyktyczna Verena organizuje "koalicję" znajomych, którzy mają siłą ściągnąć tamtych z drzewa. Jednak Sędzia, przybyły wraz z innymi, okazuje się nieoczekiwanym sojusznikiem zbiegów. Dołącza do nich melancholijne stwierdzając:
Może i nigdzie nie ma dla nas miejsca. Ale przecież wiemy, że ono gdzieś jest; gdybyśmy je odnaleźli i pożyli tam bodaj chwilę, moglibyśmy uważać się za szczęśliwców.
I określa ich i siebie jako głupców, którzy niczego nie udają i nie ukrywają.
Tak więc siedzą wśród gałęzi. Przelotne ptaki. Marzą o wolności. Wspominają. Spóźnieni buntownicy, których dni (na drzewie) są policzone, bo wiedzą, że niebawem będą musieli wrócić na ziemię.
Wracają. Sześćdziesięcioletni Sędzia oświadcza się niepozornej Dolly. Zostaje odrzucony:
Stała się dla niego tym, czym pragnął - tą jedyną osobą na świecie, której (...) można powiedzieć wszystko. Tylko że kiedy można powiedzieć wszystko, czasem nie ma się już nic do powiedzenia.
Dolly po cichutku odchodzi ze świata. Przeżyła już to, co było jej dane. A Collin dopiero wejdzie w bolesną dorosłość. Ale już zdążył przeżyć pierwszą nieszczęśliwą miłość (do Maude o włosach koloru waniliowych lodów), poznać smak zdrady przyjaciela, wreszcie - być świadkiem ślubu ukochanej. I gdy wyjeżdża z bagażem nagromadzonych własnych doświadczeń, wie, że tu wróci, bo wyraźnie słyszy zew, czyli szum łąki - harfy traw (...), harfy głosów, która pamięta czyjeś dzieje.
Harfa traw. Powieść utkana z realizmu i liryzmu. Tego drugiego jest w niej sporo. Wystarczy przeczytać urocze zdanie: Panował mrok jak wino jeżynowe.
Albo te dwa:
Rozmawiajcie o nocy, o tym, że nie ma księżyca. Właściwie wszystko jedno, co się mówi, ważna jest tylko ufność, z jaką to powiedziano, zrozumienie, z którym zostało przyjęte.
Tak, jest w powieści Capote'a nieuchwytne piękno. Swoisty czar. Bo przecież sytuacja zamieszkania na drzewie sama w sobie jest absurdalna. Z pewnością chodzi o coś więcej. Ale o co? Może jej urok jest właśnie w niesprecyzowanej tęsknocie? W ciągłym dążeniu do tego, co zawsze jest jeszcze przed nami.
Collin Fenwick, jedenastolatek, trafia po śmierci matki do kuzynek ojca - Vereny i Dolly Talbo. Verena - skąpa i lubiąca dominować, oraz wrażliwa i delikatna Dolly stanowią swoje przeciwieństwa. W domu mieszka jeszcze służąca, Katarzyna, bezpodstawnie przypisująca sobie indiańskie pochodzenie. Posłuszna Dolly, chcąc wnieść trochę dolarów do domowego budżetu, sprzedaje ziołowy specyfik, cieszący się w okolicy nadzwyczajnym powodzeniem. Jej siostra orientuje się, że znajomość chemicznego składu mikstury może jej zapewnić fortunę i bezskutecznie stara się wydobyć od kobiety ten drobny sekret.
Ale Dolly nieoczekiwanie buntuje się. Po raz pierwszy w życiu. Zabiera z domu żywność, służącą i Collina. Razem uciekają, by osiedlić się... w domku na leśnym drzewie. Nie będzie im dane długo cieszyć się swobodą. Apodyktyczna Verena organizuje "koalicję" znajomych, którzy mają siłą ściągnąć tamtych z drzewa. Jednak Sędzia, przybyły wraz z innymi, okazuje się nieoczekiwanym sojusznikiem zbiegów. Dołącza do nich melancholijne stwierdzając:
Może i nigdzie nie ma dla nas miejsca. Ale przecież wiemy, że ono gdzieś jest; gdybyśmy je odnaleźli i pożyli tam bodaj chwilę, moglibyśmy uważać się za szczęśliwców.
I określa ich i siebie jako głupców, którzy niczego nie udają i nie ukrywają.
Tak więc siedzą wśród gałęzi. Przelotne ptaki. Marzą o wolności. Wspominają. Spóźnieni buntownicy, których dni (na drzewie) są policzone, bo wiedzą, że niebawem będą musieli wrócić na ziemię.
Wracają. Sześćdziesięcioletni Sędzia oświadcza się niepozornej Dolly. Zostaje odrzucony:
Stała się dla niego tym, czym pragnął - tą jedyną osobą na świecie, której (...) można powiedzieć wszystko. Tylko że kiedy można powiedzieć wszystko, czasem nie ma się już nic do powiedzenia.
Dolly po cichutku odchodzi ze świata. Przeżyła już to, co było jej dane. A Collin dopiero wejdzie w bolesną dorosłość. Ale już zdążył przeżyć pierwszą nieszczęśliwą miłość (do Maude o włosach koloru waniliowych lodów), poznać smak zdrady przyjaciela, wreszcie - być świadkiem ślubu ukochanej. I gdy wyjeżdża z bagażem nagromadzonych własnych doświadczeń, wie, że tu wróci, bo wyraźnie słyszy zew, czyli szum łąki - harfy traw (...), harfy głosów, która pamięta czyjeś dzieje.
Harfa traw. Powieść utkana z realizmu i liryzmu. Tego drugiego jest w niej sporo. Wystarczy przeczytać urocze zdanie: Panował mrok jak wino jeżynowe.
Albo te dwa:
Rozmawiajcie o nocy, o tym, że nie ma księżyca. Właściwie wszystko jedno, co się mówi, ważna jest tylko ufność, z jaką to powiedziano, zrozumienie, z którym zostało przyjęte.
Tak, jest w powieści Capote'a nieuchwytne piękno. Swoisty czar. Bo przecież sytuacja zamieszkania na drzewie sama w sobie jest absurdalna. Z pewnością chodzi o coś więcej. Ale o co? Może jej urok jest właśnie w niesprecyzowanej tęsknocie? W ciągłym dążeniu do tego, co zawsze jest jeszcze przed nami.
Capote Truman, Harfa traw, w: tegoż, Śniadanie u Tiffany'ego; Harfa traw, tł. Bronisław Zieliński, Warszawa 1962, s. 135-312 (sygnatura: 63224)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz