Urodził się w 1770 roku w malowniczej dolinie Neckaru. Tu będzie wracał po życiowych klęskach. O tej rzece napisze hymn. Na nią będzie patrzył umierając we wieży w Tübingen. Wychowywały go smutna matka, która straciła dwóch mężów i czworo dzieci, oraz babka. Ta pierwsza - jako córka pastora - pragnęła, by studiował teologię. Ale on kochał poezję. I swą rodzicielkę. Gdziekolwiek się znalazł, pisał do niej listy. Jak Słowacki.
W życiu młodego, wrażliwego poety musiała pojawić się miłość. Nosiła imię Stella. A naprawdę Luiza Nast. Była kuzynką jego kolegi. Ale niebawem zerwał z nią. I wyruszył w długą drogę. Bez sukcesów pracował jako guwerner w Niemczech, Szwajcarii i Francji. Wreszcie podjął studia filozoficzne, których nie ukończył. Czasem przymierał głodem. I pisał. Ale nie dało się z tego żyć. Wrócił do matki.
Niebawem - we Frankfurcie nad Menem - rozpoczął kluczowy etap życia, który miał rzutować na całe jego przyszłe losy. Został wychowawcą dzieci bankiera, Jakuba Gontarda. I znalazł tę, która - pośród jego rozlicznych romansów - była chyba jedyną prawdziwą i trwałą miłością. Susette, żona pana domu, kobieta o fiołkowych oczach i tycjanowskich włosach, oczytana i delikatna w obejściu, została pokrewną duszą artysty słowa. Szanowała go i nigdy - w przeciwieństwie do męża - nie okazywała swej wyższości. Chętnie słuchała jego gry (na kilku instrumentach). Wspólnie czytali. W ten sposób wkroczyła do europejskiej literatury jako uduchowiona Diotyma z "Hyperiona" - do dziś uchodzącego za najwybitniejszy poemat Hölderlina.
Czarowne chwile nie mogły trwać wiecznie. Poeta - głęboko urażony przez Gontarda - przeniósł się do Hamburga. Dużo pisał. Jakby gorączkowo. I znowu pociechę, choć krótkotrwałą, znalazł u matki. Wyjechał do Stuttgartu, a stamtąd - to tu, to tam. Ciągle zmieniał miejsca pobytu, bo już wówczas cierpiał na depresję. Ze Szwajcarii, gdzie - prędko zauważywszy stan jego zdrowia psychicznego podziękowano mu za guwernerkę - przedostał się do Francji. Wyruszył w warunkach surowej zimy, a do kraju wrócił (pieszo, pokonując wysokie góry!) za rok, w upalne dni. Przypadkowo idące ulicą matka i siostra z trudem go poznały. Co się stało w Bordeaux? Znowu go wyrzucono? Sam zrezygnował? Susette zawołała?
Stał się cieniem człowieka. Miewał coraz częstsze zmiany nastrojów. Napady furii mieszały się z okresami apatii. Wszystko odbijało się w twórczości. Wiersze z tego okresu charakteryzują się nagłymi zmianami tonacji i nastroju. Pisał je wizjoner czy obłąkany?
Diotyma umarła. A on na prawie czterdzieści lat pogrążył się w psychicznej chorobie. Bardziej wegetował niż żył. Jedynym promieniem, który rozjaśniał ten mroczny czas, była miłosierna dobroć prostego tybińskiego stolarza, Ernesta F. Zimmera i jego rodziny. Ci ludzie go przygarnęli. Zamieszkał we wieżyczce, do której Zimmerowie nosili mu żywność i dbali o jego potrzeby. Po śmierci matki rzadko opuszczał swe odosobnienie, a współcześni zapomnieli o nim lub myśleli, że nie żyje. Jego ostatnie lata były jednak pogodne. Pełne ładu i harmonii. Jak kończący się, dzień, który - zanim zamieni się w mrok - śle światu ostatnie, pełne słodyczy promienie. Odszedł cichutko. Niemal nagle. W czerwcu 1843 roku. Na progu lata.
Geniusz i obłąkanie. W życiu Hölderlina pojawiły się w duecie. Jak u niejednego artysty. Życie znowu napisało pasjonującą historię.