Prawie opustoszałe miasteczko w ponurych realiach II wojny światowej. Strach, podejrzliwość i niepewność czają się wszędzie. Na tej swoistej pustyni odbywa się trzydniowe kuszenie, bo chyba właśnie o tym w gruncie rzeczy jest opowiadanie Kościół w Skaryszewie JAROSŁAWA IWASZKIEWICZA (1894-1980).
Konrad R. miał opinię świątobliwego kapłana. Gdy proboszcz został wywieziony do obozu, nie opuścił tutejszej ludności. Ale mieszkańcy woleli odejść. Zostało naprawdę niewielu. Im właśnie służył.
Pewnego dnia w kościele pojawił się chłopak. Prawie dziecko. Drobniutki, szczuplutki. Miał jednak drapieżne imię, a raczej pseudonim - Ryś. Poprosił o rozgrzeszenie za czyn, którego jeszcze nie popełnił. Tak "na zapas". Wiedział, że morderstwo jest bardzo ciężkim grzechem. A musiał zabić, bo organizacja, do której należał, wydała wyrok skazujący.
Ksiądz był przerażony usłyszanym wyznaniem. Zdruzgotany. Niełatwo było mu wydobyć z przybysza wyznanie, kogo ma zabić. Jednak udało się. Poprosił o dzień zwłoki, by przekonać się, czy Alojz, miejscowy stelmach, jest naprawdę zdrajcą. I nazajutrz okazało się, że nie. Mężczyzna ukrywał żydowskie dzieci. Nie zasłużył na śmierć. Ale Ryś nie odpuszczał. I ksiądz podjął decyzję: nie może narazić duszy młodzika na potępienie. Sam zabije Alojza. Nawet upatrzył sobie na jego ogromnym ciele miejsce, w które strzeli. Być może już wówczas podświadomie zaczął siebie uważać za bohatera i jakoś miło mu było pomyśleć, że: Ocalić człowieka to dużo, ale ocalić duszę ludzką to jeszcze więcej. Ocalić za cenę własnej duszy - to rzadko się zdarza człowiekowi. O duszy stelmacha nie myślał wcale.
Nastał dzień egzekucji. Ale Ryś nie przyniósł pistoletu. Teraz on - chociaż przedtem zależało mu na jak najszybszym załatwieniu "sprawy" - zaczął grać na zwłokę. Kusiciel z niewinną twarzyczką. I znowu kolejna doba męki. Ksiądz Konrad nie mógł doczekać się wieczoru, gdy wreszcie otrzyma broń. Zło już zaczęło zapuszczać w nim korzenie. Gdy Ryś przyszedł, duchowny łapczywie sięgnął po pistolet. Wówczas pociemniało mu przed oczami. Chyba zrozumiał, że uległ złudzeniu. Ryś wcale nie był niewinnym dzieckiem, lecz wysłannikiem tej Otchłani, która jest na zewnątrz człowieka, lecz z łatwością może przedostać się do jego wnętrza, gdy otrzyma pozwolenie. W przerażeniu strzelił w kusiciela. Ale tamtego już przy nim nie było. Trafił w figurę Chrystusa, która z brzękiem rozpadła się na niezliczone kawałki...
Ksiądz nie wykonał wyroku. Odszedł z parafii. Dokąd? Trzeba przeczytać. Warto. Bo to niezwykłe, chociaż krótkie opowiadanie. O kuszeniu na pustyni. Nie Judzkiej, a ludzkiej.
piątek, 10 września 2021
Książki (nie)zapomniane - Kuszenie na ludzkiej pustyni
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz