poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Mole, zjadacze, pożeracze… Ciekawostki z bibliotecznych półek – część 2

Zaczniemy od złodziei książek. Najpierw dygresja. Jeden z byłych kierowników Czytelni, a później dyrektor naszej placówki, nieżyjący już pan Edward Osicki, miał nie tylko ogromną wiedzę, ale również niesamowity talent do wyszukiwania bibliotekarskich „perełek”. Pewnego dnia znalazł starodawne „zaklęcia przeciw złodziejom xiążek”, wydrukował je na maszynie (komputerów wówczas nie było) i przykleił na każdym stoliku, by użytkownicy mieli świadomość, co ich czeka, jeśli chcieliby zawinić w ten sposób. A były to czasy, kiedy o zakup poszukiwanej książki wcale nie było łatwo. Oto przykłady straszliwych sentencji: „Kto xiążkę buchnie, temu łapa spuchnie”, „Kto xiążkę ukradnie, temu łapa odpadnie”. To najłagodniejsze…:)

Złodzieje książek
 

"Aurelien Scholl powiedział był kiedyś, że łatwiej jest zatrzymać książkę niż to, co się w niej znajduje. Ludzie dawnych wieków bronili się przed kradzieżą z właściwą im, pozbawioną krygowania się, otwartością. Oto szacowne kodeksy, będące w posiadaniu biblioteki, przymocowywali łańcuchem do ściany albo do pulpitu. Takie książki nazywano libri catenati, jeszcze dzisiaj można je znaleźć w salach bibliotecznych niektórych starych opactw. W 1458 roku zmarł Sozomeno, włoski kronikarz, opat z Pistoi. Pozostawił po sobie 116 łacińskich i greckich kodeksów, wszystkie były przytwierdzone łańcuchami do pulpitów. Przeciwko nawiedzonym złodziejom nawet łańcuchy nie pomagały. Trzeba się było uciekać do innych środków. Zdarzyło się przeto, że właściciel rzucił klątwę na złodzieja książek. W British Museum znajduje się pochodzący z XIII wieku kodeks z następującą ciężką groźbą: „Quem si quis abstulerit, morte moriatur, in satagine coquatur; caducus morbus instet cum, a febres; et rotetur, et suspendatur. Amen". (Ten, który to zabierze, niech umrze, niech go gotują w piekle, niech go krew zaleje i spali gorączka, niech go połamią kołem i powieszą)."

Autografy z zaświatów 

"Pozytywna i eksperymentalna nauka o duchu - tak brzmiał tytuł książki, która ukazała się w roku 1857 w Paryżu, a dziś jest przez bibliofilów uważana za „białego kruka". Autorem jest baron L. Gűldenstubbe, pisarz spirytystyczny. (…) Baronowi udało się osiągnąć to, że duchy umarłych wielkich ludzi własnoręcznie zapisały na kartce papieru z tamtego świata, albo przynajmniej zaświadczyły swoją obecność własnoręcznym podpisem. (…) Uzyskano (…) autografy następujących starożytnych osobistości:
1. Apolloniusa z Thyany (…)
2. Hannibala
3. Livii, żony cesarza Augusta
4. Pertinaxa, cesarza
5. Germanicusa, brata cesarza Tyberiusza.
Także sławy współczesne chętnie złożyły swoje podpisy: Voltaire, Rousseau, D'Alambert, Diderot, Schiller, Wieland itp. 20 listopada 1856 roku poruszyła się również ręka duchowa Puszkina, kładąc na kartce trzy zapisane grażdanką skowa: „Wiara, nadzieja, miłość".

Zarobki pisarzy
 

"Jednym z najpłodniejszych pisarzy wszystkich czasów był Hiszpan Lope de Vega. (…) Wpływy, jakie osiągał, były proporcjonalne do skali obrotu. Nie mamy na ten temat szczegółowych danych, wiemy jedynie, że majątek zarobiony przez Lopego Vega na literaturze ocenia się na 105 000 peset. Zgodnie z ówczesną wartością tej sumy można uważać pisarza za wielokrotnego milionera.
Jeśli zaś idzie o popularność pisarza, to jest naturalne, że jego dochody rosną w miarę, jak zwiększa się ilość liści laurowych na jego czole. Początkujący autor może stworzyć nawet arcydzieło, a wydawca będzie się mimo wszystko ociągał z sięgnięciem do kieszeni. Milton obszedł z rękopisem Raju utraconego wszystkie wydawnictwa i wszędzie załatwiono go odmownie. Znalazł się w końcu jeden, który posmakował niezbyt zachęcająco wyglądającej potrawy i zdecydował się ją przyjąć, ale honorarium wypłacił doprawdy niezbyt zachęcające - pięć funtów za nieśmiertelne dzieło.
Viktor Hugo, jeszcze jako początkujący pisarz, sprzedał swą powieść Han islandzki za 300 franków. Później, kiedy już jego imię było sławne na całym świecie, otrzymał za Nędzników okrągłą sumę: czterysta tysięcy franków. (…)
W 1927 roku pewne wydawnictwo amerykańskie zaproponowało Lindberghowi dwa miliony dolarów, jeżeli opisze swoje oceaniczne przygody w książce liczącej 50 000 słów. Tak więc za każde słowo miałby dostać 40 dolarów. Lindbergh wszelako - ku osłupieniu wszystkich literackich biznesmenów - odmówił. Oświadczył, że potrafi jedynie latać, a na pisaniu się nie zna."

Więcej ciekawostek w: Istvan Rath-Vegh, Komedia książki, przeł. oraz wstępem i przypisami opatrzył Jerzy Snopek, Wrocław, Warszawa 1994. ISBN 830404143X (sygnatura: cz IX-2/10).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz