Wśród piasków Iowy umieściła swą urokliwą powieść MARILYNNE ROBINSON (ur. 1947) – amerykańska pisarka, której debiut stał się wydarzeniem. Wkroczyła na literacką scenę w wielkim stylu. Na kolejną powieść dała czekać prawie pół wieku. Było warto. Gilead to dzieło z epickim zacięciem (w retrospekcjach obejmujące szmat czasu!), ale w przebiegu narracji operujące raczej ściszoną tonacją. Fascynujące. Cudowne.
„Chciałbym pozostawić ci część tych obrazów, które mam w pamięci, ponieważ są one tak piękne, że wprost nie mogę znieść myśli, że znikną wraz ze mną. Ale cóż – to życie ma własne śmiertelne piękno. Pamięć również, na swój sposób, wykracza poza samą śmiertelność.”
John Ames – narrator tej czarownej opowieści - jest kalwińskim pastorem. Ma ponad siedemdziesiąt lat, znacznie młodszą żonę (pierwsza zmarła w połogu, zabierając na drugi świat także noworodka) i siedmioletniego syna z drugiego małżeństwa. Dla niego pisze wspomnienia będące treścią powieści, by je przeczytał, gdy dorośnie. By zrozumiał, czym jest życie, które właśnie w przypadku Amesa wchodzi w ciemność. Tak zatem przed naszymi oczyma przesuwają się obrazy… Miasteczko i jego mieszkańcy. Rodzice. Dziadkowie. Przyjaciel i wróg. Trudna sztuka przebaczania. Cierpienie. I Bóg. Biblia, z której cytaty – jak polne kwiatki – rozkwitają w tej historii, jest pieczęcią – „autografem” pastora. Poręką jego działań, poszukiwań, życiowych zawodów i odniesionych ran. Do Niej (z racji wyboru, który uczynił) powinien odnosić wszystko. Z Nią konfrontować każdy krok. A to bardzo trudne…
„Kocham prerię! Tak często oglądałem nadejście świtu i powódź światła zalewającego ziemię, kiedy w jednej chwili wszystko rozpromienia się, a słowo „dobro” staje się tak głęboko potwierdzone w mojej duszy, że zdumiewa mnie to, że jest mi dane być świadkiem czegoś takiego.”
Zatem jednak Harmonia. Ład z trudem wypracowany. Mimo wiatru w oczy i wirujących w powietrzu tumanów wznoszonych przez piaski. Jasność i ciemność nie przeciwstawiają się sobie. Noc i zmierzch – kluczowe słowa tej historii. Nie zawsze przerażają. Często uspokajają. Nie do nich należy władanie, ale do dnia, który nadchodzi, chociaż życie się kończy. I nastanie zupełnie inny poranek - symfonia wszechogarniającej jasności.
„Gilead”. Spokojne, wyciszone, stonowane arcydzieło. Pełne zamyślenia i maleńkich epifanii, które jak preriowe świetliki krążą wokół człowieka. Drobne błyski, torujące drogę ku Światłu.
Marilynne Robinson, Gilead, przeł. Witold Kurylak, Warszawa 1922, ISBN 978-83-8295-027-4 (sygnatura: 181250).
piątek, 19 maja 2023
Książki (nie)zapomniane – Małe epifanie wśród piasków Iowy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz