wtorek, 16 czerwca 2015

Nasz Mały Leksykon Filmowy (4) - Pretty Woman walking down the street…


Vivian jest piękną, pełną uroku osobistego i niezwykłego czaru kobietą. Obecnie ma… 25 lat. Wszyscy – pod każdą szerokością geograficzną – mówią o niej tak samo. Po prostu: Pretty Woman. 23 marca minęło ćwierć wieku od światowej premiery filmu. To najsławniejsze dzieło Garry’ego Marshalla.

Bogaty przedsiębiorca, Edward Lewis, przybywa do Los Angeles w interesach. Jest raczej pozbawionym skrupułów facetem. Poznaje Vivian Ward i zatrudnia ją – jak nieraz podkreśla, profesjonalistkę – na tydzień. Za 3000 dolarów… Znamy tę historię. Dlatego dziś zaproponujemy kilka ciekawostek spoza planu.

Obsada roli kobiecej. Julia Roberts dzięki tej roli stała się hollywoodzką gwiazdą. Ale nie od razu dostała angaż. Najpierw jako Vivian widziano Daryl Hannah, która stanowczo odmówiła. Następnie propozycje otrzymywały kolejno Meg Ryan i Michelle Pfeiffer, które także ją odrzuciły. Wreszcie zdecydowano się na Roberts. I chyba nikt już nie potrafi wyobrazić sobie na jej miejscu innej aktorki.

Obsada roli męskiej. Z nią było podobnie, jak z główną postacią kobiecą. Twórcy filmu widzieli w tej roli najpierw Ala Pacino, a następnie Christophera Reeve’a. Ale czy byliby lepsi? Każdy sympatyk Pretty Woman zdecydowanie zaprzeczy.

Hotel. Jest piękny, luksusowy, pracuje w nim sympatyczny zespół. Naprawdę to Hotel Regent Beverly Wilshire. W nim kręcono sceny miłosne. Po światowym sukcesie filmu stał się sławny, więc… dlaczego miałby nie przynieść dodatkowych zysków? Zaczął więc oferować weekendy „w stylu Pretty Woman” i z pewnością na brak klientów nie mógł narzekać.

Piosenka Oh, Pretty Woman. Jej autorami są Bill Dees i Roy Orbison. Pierwszym wykonawcą był właśnie Orbison. Powstała… w 1964 roku, ale spopularyzował ją – po latach – film Marhalla.


Reżyser. Garry Kent Marshall. Do współpracy z Gere i Roberts wrócił jeszcze w innym filmie, Uciekająca panna młoda (1999), także cieszącym się wśród widzów sporą popularnością.

Niektórzy krytycy nieco kręcili nosami, że to kiczowaty film. Inni byli bardziej łaskawi i pisali życzliwsze recenzje, akcentując lekkość, z jaką napisano scenariusz i miłosiernie pomijając mankamenty, np. nikłość życiowego prawdopodobieństwa. Ale czyż twórcy tego nie przewidzieli? W ostatniej scenie do widza mówi bohater z tego filmowego świata, że w Hollywood niektóre sny się urzeczywistniają. Tylko dzięki sztuce (także filmowej) możemy śnić na jawie. Dlatego jest nam w życiu potrzebna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz