piątek, 7 lutego 2025

Książki (nie)zapomniane – „Przelotne chwile należy kochać”

Fragment dialogu:
"- Kocham  p r z e l o t n e  chwile.
- Przelotne chwile  n a l e ż y  kochać."
To jest zasadnicza treść powieści "Pewnego dnia o zmierzchu świata" (One Day in the Afternoon of the World) WILLIAMA SAROYANA (1908-1981).

Koniec września 1955 roku. Yep Muscat, amerykański dramatopisarz ormiańskiego pochodzenia (podobnie jak Saroyan) mieszkający w San Francisco, ale pochodzący z Nowego Jorku, po latach przybywa na kilka dni do rodzinnego miasta. Zawsze, gdy tu wpadał, zajmował pokój na najwyższym piętrze w hotelu "Great Nothern". Teraz czyni podobnie. Konkretny cel jego wizyty to spotkanie z agentem Zamlockiem w sprawie nowej sztuki dla broadwayowskiego teatru. Mężczyźni istotnie rozmawiają, ale zrazu nie dochodzą do porozumienia.

Yep ma 47 lat. Czuje, że młodość przeminęła. W jego wieku ważniejsze są już chwile niż pasma sukcesów. Ma ugruntowaną pozycję wśród literatów, pieniądze, wygodny dom. Ale żona - aktorka i dzieci zostały tutaj. Trzeba odnaleźć to, co ich kiedyś łączyło. Poszukać dawnych przyjaciół. Odnowić stare znajomości. Te sprawy wydają się teraz istotne.

Nowy Jork - hałaśliwe miasto, w którym można znaleźć urocze zakątki. W środku tego gwaru starzejący się pisarz. Jego nieśpieszne spacery. Miłe spotkania z córeczką (Rosey), synem (Vanem) i żoną (Laurą). Rozmowy z tymi, których pamięta z przeszłości (w książce przeważają dialogi). Te wszystkie miejsca i momenty wyłaniają się z mroków wieczornych godzin. Czyli są warte uwagi. Bo z nich składa się codzienność. One stanowią istotę życia.

Mija kilka pogodnych dni. Muscat znowu ich opuści. Ale on sam i swoi - chociaż pozwolą mu wyjechać - będą wiedzieli, że wróci. I że rozłąka też jest częścią życia. Nie jest tak, że co z głowy, to z serca. Przeciwnie, serce pomieści bardzo wiele, nawet długoletnie czy całożyciowe oddalenie. A jeśli czasem nie widać celu ani sensu, to może właśnie... w tym jest ukryta głębia:

"Istnieje wiele sposobów zdobycia rzeczy, na jakie nie mamy ochoty, albo uzyskania tego lub owego, bo nie wiemy albo nie możemy się zdecydować, czego właściwie chcemy, ale jedynym sposobem zdobycia tego, na czym naprawdę nam zależy, jest iść po to i wziąć. Być może, ty niczego naprawdę nie chcesz. W tej sytuacji jest większość ludzi i to też ma swój sens".

Chwile. To, co warto pamiętać. To, co udało się przeżyć. Momenty, w których mocniej czuje się istnienie. Samo trwanie. Cudowna codzienność. Czy to jest pełnia, za którą wielu tęskni?

„Szedł, jeden z wielu na świecie jeszcze poza domem, na ulicy, kiedy czas jednego dnia zbliżał się do północy, do linii oznaczającej jego koniec i początek następnego dnia, i tak jeden dzień przechodził w drugi, a każdy mijał zostawiając nie dokończoną pracę, sprawy do załatwienia, miejsca, do których trzeba iść, ludzi, których mamy zobaczyć, słowa, jakie trzeba wymówić, i samego człowieka nie dokończonego i nie do skończenia, nawet przez śmierć, już od przyjścia na świat, człowieka, który idzie przez dni i noce, aż nagle ma czterdzieści siedem lat. Nic na nikogo nie czekało. Wszystko było w ruchu, autobus zawsze uciekał. Wszyscy widzieli, jak odjeżdża. (…) Oto moja opowieść - pomyślał - nie będę się na nią skarżył. Starałem się napisać małą jej część. Będę próbował jeszcze trochę dopisać. Inni robili to samo. (…) Idziesz, nic innego nie robisz. Wszystko jedno dokąd. I mówisz do tego, kogoś tam spotkał, kimkolwiek jest. Oto fabuła. Biegłeś lub szedłeś. Widziałeś i mówiłeś. Przeważnie było to złe, ale najgorsze z tego było jednak dobre - coś w sobie miało, trochę ognia, wody, słów, powietrza i pomysłów, myśli i mowy, pamięci i milczenia”.

William Saroyan Pewnego dnia o zmierzchu świata, tł. Kazimierz Piotrowski, Warszawa 1973 (sygn. 59630).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz