W wąskim korytarzu, którym miało pójść natarcie wojsk pancernych, trzeba było zdobyć pięć dużych mostów. Miano je zdobyć nie uszkodzone, atakiem wojsk powietrznodesantowych. I właśnie ten piąty most niepokoił (...) porucznika, Fredericka Browninga, zastępcę dowódcy alianckiej 1 armii powietrznodesantowej. Był to most decydujący o powodzeniu tej operacji (...). Browning, wskazując na mapie most w Arnhem, zapytał: - Ile czasu potrzeba wojskom pancernym na dotarcie do nas? - Dwa dni - odparł buńczucznie marszałek Montgomery. - Zdołamy utrzymać ten most przez cztery dni - odpowiedział Browning, ciągle wpatrzony w mapę, i dodał: - Jednakże sądzę, sir, że chyba idziemy o jeden most za daleko. (Z ostatniej narady w kwaterze głównej Mantgomery'ego, jaka odbyta się września 1944 r w sprawie operacji „Market-Garden"). To są autentyczne słowa, zapamiętane i powtórzone przez jednego z uczestników narady. Te ostatnie stały się później tytułem reportażu książkowego CORNELIUSA RYANA (1920-1974). Istotnie, poszli O jeden most za daleko.
Marszałek Bernard Law Montgomery miał opinię jednego z najbardziej ostrożnych dowódców alianckich. A jednak wymyślił przeprowadzenie niezwykle ryzykownej połączonej ofensywy wojsk powietrznodesantowych i lądowych, z udziałem prawie 5 000 samolotów myśliwskich, bombowych i transportowych, ponad 2 500 szybowców oraz kolumn czołgów brytyjskiej 2 armii.
Obszerna książka składa się z pięciu części: Odwrót, Plan, Atak, Oblężenie, Der Hexenkessel (Kocioł Czarownic) oraz liczbowego zestawienia strat, bibliografii, indeksów i fotografii. Główna zasada konstrukcji reportażu jest podobna do tej, którą autor zastosował w Najdłuższym dniu (przedstawionym TUTAJ) - przeplatanie "planu ogólnego" teatru wojny i kolejnych "zbliżeń", czyli ukazywanie jednostkowych losów, sytuacji, zachowań. W ten sposób czytelnik odnosi wrażenie, że jest bardzo blisko zdarzeń, więcej, że jest w ich wirze.
Prawda polegała na tym, że Niemcy szybciej przegrywali, niż alianci mogli zwyciężać. Taki był początek.
Najpierw reporter prowadzi nas do wioski Driel. W jej pobliżu trwają gorączkowe przetasowania wojsk, a tu jest cichutko. W ogromnym oddaleniu od tej miejscowości toczy się bitwa na słowa i gesty, która rzuca długi, chociaż na razie niezauważalny cień na to, co się stanie w Holandii - ciągłe niesnaski na linii: Eisenhower - Montgomery (ostrożny i arogancki) - Patton (bardzo szybki w decyzjach i czynach). Jedynie ten drugi wierzy w powodzenie śmiałej akcji. Z takim nastawieniem decydują się na przeprowadzenie Market-Garden.
Tymczasem podwójny szpieg, Lindemans, zdobywa supertajny plan i zdradza go Niemcom. Ci mówią o nim "fantastyczny". Wyśmiewają. Nie wierzą. Lecz oto już:
Huk potężnych formacji lotniczych był ogłuszający. Wokół baz szybowców brytyjskich (...) konie i bydło wpadły w panikę i na oślep gnały po polach. W południowej i wschodniej Anglii tysiące ludzi spoglądało w zdumieniu. W niektórych wsiach i miasteczkach potworzyły się korki na drogach (...). Najpotężniejsza siła powietrznodesantowa w historii oderwała się od ziemi i zmierzała do swych celów.
Z planu w formie perspektywy przechodzimy do planu pełnego. Wyraźnie widzimy małe tragedie. Żołnierz skacze przez płomienie palącego się samolotu... Wirujące śmigła innego samolotu tną na kawałki kolejnych spadochroniarzy... W Arnhem szaleją pożary nie do opanowania... Załoga "Dakoty" z nadludzkim poświęceniem, płonąc, zrzuca zaopatrzenie, które trafia nie w ręce zdziesiątkowanych grup alianckich, ale wroga... Pewien major osłania się od strzałów otwartym parasolem i nie zamyka go, bo może niebawem zacznie padać...
Powracamy do Driel. Wreszcie i tutaj zaczyna być głośno - za sprawą gen. Sosabowskiego. Spadochrony lądują, żołnierze się zbierają, a on gryzie jabłko. Zaczynają się krwawe walki. Opór Niemców okazuje się nadzwyczaj silny. Brytyjska prasa wkrótce nazwie Arnhem (i okolice) "skrawkiem piekła". A gdy Polacy i Anglicy będą zmuszeni do wycofania się, do spokojnej kiedyś wioski powrócą okupanci...
Epilog. W ciągu dziewięciu dni Market-Garden łączne straty wojsk sojuszniczych (powietrznych i lądowych) wyniosły ponad 17 000 zabitych, rannych i zaginionych (w tym ponad 13 000 Brytyjczyków). Straty Niemców nie są znane. Oblicza się, że było to ok. 7 500 - 10 000 osób, z których zabitych została jedna czwarta.
O jeden most za daleko. Czasem ujawnia epickie zacięcie autora. Chwilami podobny do tragedii. Nierzadko operuje nutą liryzmu. Nie brak w nim także tego, czego byśmy się w tekście o takiej tematyce nie spodziewali - humoru, łagodzącego grozę opisywanych zdarzeń. Nie da się go czytać w spokoju. I wiedząc, jak się skończy, jednak nie sposób się od niego oderwać. Absolutne mistrzostwo reportażu wojennego.
Marszałek Bernard Law Montgomery miał opinię jednego z najbardziej ostrożnych dowódców alianckich. A jednak wymyślił przeprowadzenie niezwykle ryzykownej połączonej ofensywy wojsk powietrznodesantowych i lądowych, z udziałem prawie 5 000 samolotów myśliwskich, bombowych i transportowych, ponad 2 500 szybowców oraz kolumn czołgów brytyjskiej 2 armii.
Obszerna książka składa się z pięciu części: Odwrót, Plan, Atak, Oblężenie, Der Hexenkessel (Kocioł Czarownic) oraz liczbowego zestawienia strat, bibliografii, indeksów i fotografii. Główna zasada konstrukcji reportażu jest podobna do tej, którą autor zastosował w Najdłuższym dniu (przedstawionym TUTAJ) - przeplatanie "planu ogólnego" teatru wojny i kolejnych "zbliżeń", czyli ukazywanie jednostkowych losów, sytuacji, zachowań. W ten sposób czytelnik odnosi wrażenie, że jest bardzo blisko zdarzeń, więcej, że jest w ich wirze.
Prawda polegała na tym, że Niemcy szybciej przegrywali, niż alianci mogli zwyciężać. Taki był początek.
Najpierw reporter prowadzi nas do wioski Driel. W jej pobliżu trwają gorączkowe przetasowania wojsk, a tu jest cichutko. W ogromnym oddaleniu od tej miejscowości toczy się bitwa na słowa i gesty, która rzuca długi, chociaż na razie niezauważalny cień na to, co się stanie w Holandii - ciągłe niesnaski na linii: Eisenhower - Montgomery (ostrożny i arogancki) - Patton (bardzo szybki w decyzjach i czynach). Jedynie ten drugi wierzy w powodzenie śmiałej akcji. Z takim nastawieniem decydują się na przeprowadzenie Market-Garden.
Tymczasem podwójny szpieg, Lindemans, zdobywa supertajny plan i zdradza go Niemcom. Ci mówią o nim "fantastyczny". Wyśmiewają. Nie wierzą. Lecz oto już:
Huk potężnych formacji lotniczych był ogłuszający. Wokół baz szybowców brytyjskich (...) konie i bydło wpadły w panikę i na oślep gnały po polach. W południowej i wschodniej Anglii tysiące ludzi spoglądało w zdumieniu. W niektórych wsiach i miasteczkach potworzyły się korki na drogach (...). Najpotężniejsza siła powietrznodesantowa w historii oderwała się od ziemi i zmierzała do swych celów.
Z planu w formie perspektywy przechodzimy do planu pełnego. Wyraźnie widzimy małe tragedie. Żołnierz skacze przez płomienie palącego się samolotu... Wirujące śmigła innego samolotu tną na kawałki kolejnych spadochroniarzy... W Arnhem szaleją pożary nie do opanowania... Załoga "Dakoty" z nadludzkim poświęceniem, płonąc, zrzuca zaopatrzenie, które trafia nie w ręce zdziesiątkowanych grup alianckich, ale wroga... Pewien major osłania się od strzałów otwartym parasolem i nie zamyka go, bo może niebawem zacznie padać...
Powracamy do Driel. Wreszcie i tutaj zaczyna być głośno - za sprawą gen. Sosabowskiego. Spadochrony lądują, żołnierze się zbierają, a on gryzie jabłko. Zaczynają się krwawe walki. Opór Niemców okazuje się nadzwyczaj silny. Brytyjska prasa wkrótce nazwie Arnhem (i okolice) "skrawkiem piekła". A gdy Polacy i Anglicy będą zmuszeni do wycofania się, do spokojnej kiedyś wioski powrócą okupanci...
Epilog. W ciągu dziewięciu dni Market-Garden łączne straty wojsk sojuszniczych (powietrznych i lądowych) wyniosły ponad 17 000 zabitych, rannych i zaginionych (w tym ponad 13 000 Brytyjczyków). Straty Niemców nie są znane. Oblicza się, że było to ok. 7 500 - 10 000 osób, z których zabitych została jedna czwarta.
O jeden most za daleko. Czasem ujawnia epickie zacięcie autora. Chwilami podobny do tragedii. Nierzadko operuje nutą liryzmu. Nie brak w nim także tego, czego byśmy się w tekście o takiej tematyce nie spodziewali - humoru, łagodzącego grozę opisywanych zdarzeń. Nie da się go czytać w spokoju. I wiedząc, jak się skończy, jednak nie sposób się od niego oderwać. Absolutne mistrzostwo reportażu wojennego.
Ryan Cornelius, O jeden most za daleko, przeł. Tadeusz Wójcik, [wyd. 2], Warszawa 1986. ISBN 83-07-01316-X (sygnatury: 115388, 115743)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz