ARTHURA C. CLARKE'A (1917-2008) przedstawiać nie trzeba. Powieść Kowboje oceanu (The Deep Range) nie jest tak doskonałą realizacją poetyki science-fiction, jak 2001: Odyseja kosmiczna, jego najbardziej znany utwór, ale na pewno warto ją przeczytać - właśnie ze względu na autora.
Niedługi tekst składa się z trzech części: Uczeń, Strażnik oraz Urzędnik. Dwie początkowe stanowią wspaniały przykład talentu pisarza i czyta się je z ogromnym zainteresowaniem, niemal w napięciu, ale końcówka jest już nieco sztuczna, jakby nie z Clarke'a. Trochę szkoda.
Pierwsza połowa XXI wieku. Walter Franklin, były astronauta, po tragicznym wypadku w między Ziemią a Marsem (gdy przez pewien czas pozostawał w próżni, z nikłą nadzieją na ratunek), trafia na oceaniczną farmę planktonu i wielorybów. Na Wyspie Czapli, w malowniczej scenerii pobliskiej Wielkiej Rafy Koralowej, zostaje podopiecznym Dona Burley'a z Syreniego Patrolu, który ma go nauczyć nowego fachu. Ani ten ostatni ani inni pracownicy stacji nie znają przeszłości mężczyzny. Jednak z jego zachowania, z niewyjaśnionych napadów strachu wnioskują, iż jest w nim jakaś rana. A Walter umiejętnie skrywa swoją tajemnicę. Do czasu...
... Oto w sercu odludka, który najlepiej czuje się w małej łódce podwodnej, bo ten lęk zdołał już oswoić, zaczyna budzić się miłość. Indra Langenburg także zwraca na niego uwagę. Nieśmiało zbliżają się do siebie. Wreszcie kobieta zabiera go na romantyczną wyprawę. Są sami... Ale kuracja Franklina nie zakończyła się. Jej elementem, w zamyśle lekarzy, było przekwalifikowanie głównego mechanika "Arcturusa" w "kowboja" pilnującego zwierząt wodnych. Właśnie podczas pobytu na urokliwej wysepce, pod wpływem nieoczekiwanego skojarzenia, powraca tamten horror. Ucieczka od niego może być tylko jedna. Na dno oceanu.
Wszystko staje się jasne. Pracownicy stacji poznają przeszłość swojego towarzysza. Kiedyś niewiele brakowało, by utonął w przepaściach Universum. Domyślają się, że dziś zaplanował samobójstwo w torpedzie, która zaniesie go w najgłębszą toń. I niczego już nie będzie czuł. Ani tęsknoty za żoną i dziećmi, pozostawionymi na zawsze na Marsie - bez drogi powrotnej. Ani żalu za kobietą, którą niedawno pokochał.
Kto szuka śmierci, nie zawsze ją znajduje. Mężczyzna zostaje uratowany przez podwodnych myśliwych, nielegalnie polujących nocą na rekiny. Indra także z niego nie rezygnuje. Walczy. I zwycięża. Walter trafia na kurację, po której powraca do środowiska jako człowiek zupełnie zdrowy. Rozpoczyna karierę inspektora na stacji oceanicznej. Przewartościowuje wiele swoich poprzednich poglądów. Patrzy w przyszłość. I widzi ją promienną. Coś stracił. Wiele zyskał. Ale jeszcze nie podsumowuje życia. Bo niemało wyzwań przed nim. Na przykład znalezienie Wielkiego Węża Morskiego czy tresowanie orek na pasterzy stad wielorybów. Teraz potrafi nawet spokojnie przyjąć decyzję syna, którego urodziła mu Indra, zamierzającego polecieć w Kosmos tą samą drogą, którą on sam kiedyś przemierzył. I nawet chętnie "przekazuje" synowi "ocean Kosmosu", bo wystarczają mu niezgłębione morza Ziemi.
Niedługi tekst składa się z trzech części: Uczeń, Strażnik oraz Urzędnik. Dwie początkowe stanowią wspaniały przykład talentu pisarza i czyta się je z ogromnym zainteresowaniem, niemal w napięciu, ale końcówka jest już nieco sztuczna, jakby nie z Clarke'a. Trochę szkoda.
Pierwsza połowa XXI wieku. Walter Franklin, były astronauta, po tragicznym wypadku w między Ziemią a Marsem (gdy przez pewien czas pozostawał w próżni, z nikłą nadzieją na ratunek), trafia na oceaniczną farmę planktonu i wielorybów. Na Wyspie Czapli, w malowniczej scenerii pobliskiej Wielkiej Rafy Koralowej, zostaje podopiecznym Dona Burley'a z Syreniego Patrolu, który ma go nauczyć nowego fachu. Ani ten ostatni ani inni pracownicy stacji nie znają przeszłości mężczyzny. Jednak z jego zachowania, z niewyjaśnionych napadów strachu wnioskują, iż jest w nim jakaś rana. A Walter umiejętnie skrywa swoją tajemnicę. Do czasu...
... Oto w sercu odludka, który najlepiej czuje się w małej łódce podwodnej, bo ten lęk zdołał już oswoić, zaczyna budzić się miłość. Indra Langenburg także zwraca na niego uwagę. Nieśmiało zbliżają się do siebie. Wreszcie kobieta zabiera go na romantyczną wyprawę. Są sami... Ale kuracja Franklina nie zakończyła się. Jej elementem, w zamyśle lekarzy, było przekwalifikowanie głównego mechanika "Arcturusa" w "kowboja" pilnującego zwierząt wodnych. Właśnie podczas pobytu na urokliwej wysepce, pod wpływem nieoczekiwanego skojarzenia, powraca tamten horror. Ucieczka od niego może być tylko jedna. Na dno oceanu.
Wszystko staje się jasne. Pracownicy stacji poznają przeszłość swojego towarzysza. Kiedyś niewiele brakowało, by utonął w przepaściach Universum. Domyślają się, że dziś zaplanował samobójstwo w torpedzie, która zaniesie go w najgłębszą toń. I niczego już nie będzie czuł. Ani tęsknoty za żoną i dziećmi, pozostawionymi na zawsze na Marsie - bez drogi powrotnej. Ani żalu za kobietą, którą niedawno pokochał.
Kto szuka śmierci, nie zawsze ją znajduje. Mężczyzna zostaje uratowany przez podwodnych myśliwych, nielegalnie polujących nocą na rekiny. Indra także z niego nie rezygnuje. Walczy. I zwycięża. Walter trafia na kurację, po której powraca do środowiska jako człowiek zupełnie zdrowy. Rozpoczyna karierę inspektora na stacji oceanicznej. Przewartościowuje wiele swoich poprzednich poglądów. Patrzy w przyszłość. I widzi ją promienną. Coś stracił. Wiele zyskał. Ale jeszcze nie podsumowuje życia. Bo niemało wyzwań przed nim. Na przykład znalezienie Wielkiego Węża Morskiego czy tresowanie orek na pasterzy stad wielorybów. Teraz potrafi nawet spokojnie przyjąć decyzję syna, którego urodziła mu Indra, zamierzającego polecieć w Kosmos tą samą drogą, którą on sam kiedyś przemierzył. I nawet chętnie "przekazuje" synowi "ocean Kosmosu", bo wystarczają mu niezgłębione morza Ziemi.
Clarke Arthur C., Kowboje oceanu, przeł. Lech Jęczmyk, wyd. 2, Warszawa 1978 (sygnatura: 83167).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz