To jest przede wszystkim powieść o Ziemi. O jej potędze, która niszczy słabych, a umacnia silnych. O tym, jak wiele wymaga trudu, by zaowocować. I o tym, że żąda czegoś jeszcze większego - miłości. Drzewo białej morwy (O, Pioneers!) WILLI CATHER (1873-1947). Epicka opowieść o osadnikach na rozległych przestrzeniach malowniczej Nebraski.
John Bergson przybył tu wraz z rodziną z dalekiej Szwecji. Z głową wypełnioną marzeniami o stabilizacji i kolonizacji swojego kawałka Dzikiego Zachodu. Ale teraz, gdy umiera, widzi, że jego trud niewiele zmienił. Przeżyli wspólnie kilka nieurodzajnych lat. Surowa ziemia nadal nie chce podporządkować się człowiekowi. John ma jednak nieustraszoną córkę. Wierzy, że ona poprowadzi gospodarstwo i zaopiekuje się trójką braci, matką, oraz doprowadzi do rozkwitu farmę na Roztoczu.
Dziewczyna ma 19 lat, gdy ją poznajemy. Jest silna, zaradna i szczerze oddana domownikom. Pomimo dość powszechnej opinii, że tutaj nikt nie osiągnie sukcesu, nie poddaje się. Pozostaje, gdy inni wyjeżdżają. Z uporem pracuje, by zapewnić utrzymanie rodzinie. Inwestuje, choć tamci odradzają. Także mimo oporu rodzeństwa. I zaczyna zwyciężać.
Mijają lata. Sporo ich upłynęło od momentu, gdy Aleksandra w przypływie goryczy i chwilowej słabości pomyślała, że:
człowiek nie ma siły, by wyryć tu swój ślad (...), ta ziemia chce zostać sama w swej okrutnej potędze, dzikiej, niezwykłej piękności i nieprzerwanym smutku.
Bracia odchodzą z domu. Zakładają rodziny. Starzejąca się siostra czuwa nad wszystkimi. Opiekuje się. Doradza. Ale nie zawsze potrafi zapobiec czającemu się nieszczęściu. Najmłodszy brat wdaje się w ryzykowny romans z mężatką z sąsiedztwa, Czeszką, i wraz z kochanką traci życie z rąk jej męża. A Aleksandra, zmęczona trudami niełatwej egzystencji, jedzie do więzienia, by odwiedzić mordercę. By przebaczyć. Za wszystkie małe i większe akty heroizmu płaci wysoką cenę. Jest teraz zamożna, ale nadal samotna, choć pragnęła mieć obok siebie Carla Linstruma. Poznała go mając naście lat, ale chłopak nigdy nie zdradzał chęci do osiadłego życia. Wiecznie niezadowolony z siebie, przenoszący się z miejsca na miejsce, żył nierealnym marzeniem o dokonaniu czegoś niezwykłego. Teraz jest dojrzałym mężczyzną. I po raz kolejny - wraca. Znowu na chwilę? Kobieta wie, że tej okazji nie może przepuścić. Jej niewykorzystanie może grozić ponurą, samotną jesienią. A ponieważ uznaje, że związek starszych osób jest bezpieczny, nie grożą mu takie szaleństwa, jakie były udziałem Emila, najmłodszego brata, proponuje go Carlowi.
Piękna, epicka opowieść o pionierach. I jeszcze ciekawostka - motto powieści:
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem...
Brzmi znajomo, prawda? W Polsce niejeden uczeń zadowala się "skrótem" lektury. Miło jest pomyśleć, że w dalekich Stanach ktoś nasz arcypoemat przeczytał bardzo uważnie i znalazł w nim inspirację dla własnej cudownej opowieści...
John Bergson przybył tu wraz z rodziną z dalekiej Szwecji. Z głową wypełnioną marzeniami o stabilizacji i kolonizacji swojego kawałka Dzikiego Zachodu. Ale teraz, gdy umiera, widzi, że jego trud niewiele zmienił. Przeżyli wspólnie kilka nieurodzajnych lat. Surowa ziemia nadal nie chce podporządkować się człowiekowi. John ma jednak nieustraszoną córkę. Wierzy, że ona poprowadzi gospodarstwo i zaopiekuje się trójką braci, matką, oraz doprowadzi do rozkwitu farmę na Roztoczu.
Dziewczyna ma 19 lat, gdy ją poznajemy. Jest silna, zaradna i szczerze oddana domownikom. Pomimo dość powszechnej opinii, że tutaj nikt nie osiągnie sukcesu, nie poddaje się. Pozostaje, gdy inni wyjeżdżają. Z uporem pracuje, by zapewnić utrzymanie rodzinie. Inwestuje, choć tamci odradzają. Także mimo oporu rodzeństwa. I zaczyna zwyciężać.
Mijają lata. Sporo ich upłynęło od momentu, gdy Aleksandra w przypływie goryczy i chwilowej słabości pomyślała, że:
człowiek nie ma siły, by wyryć tu swój ślad (...), ta ziemia chce zostać sama w swej okrutnej potędze, dzikiej, niezwykłej piękności i nieprzerwanym smutku.
Bracia odchodzą z domu. Zakładają rodziny. Starzejąca się siostra czuwa nad wszystkimi. Opiekuje się. Doradza. Ale nie zawsze potrafi zapobiec czającemu się nieszczęściu. Najmłodszy brat wdaje się w ryzykowny romans z mężatką z sąsiedztwa, Czeszką, i wraz z kochanką traci życie z rąk jej męża. A Aleksandra, zmęczona trudami niełatwej egzystencji, jedzie do więzienia, by odwiedzić mordercę. By przebaczyć. Za wszystkie małe i większe akty heroizmu płaci wysoką cenę. Jest teraz zamożna, ale nadal samotna, choć pragnęła mieć obok siebie Carla Linstruma. Poznała go mając naście lat, ale chłopak nigdy nie zdradzał chęci do osiadłego życia. Wiecznie niezadowolony z siebie, przenoszący się z miejsca na miejsce, żył nierealnym marzeniem o dokonaniu czegoś niezwykłego. Teraz jest dojrzałym mężczyzną. I po raz kolejny - wraca. Znowu na chwilę? Kobieta wie, że tej okazji nie może przepuścić. Jej niewykorzystanie może grozić ponurą, samotną jesienią. A ponieważ uznaje, że związek starszych osób jest bezpieczny, nie grożą mu takie szaleństwa, jakie były udziałem Emila, najmłodszego brata, proponuje go Carlowi.
Piękna, epicka opowieść o pionierach. I jeszcze ciekawostka - motto powieści:
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem...
Brzmi znajomo, prawda? W Polsce niejeden uczeń zadowala się "skrótem" lektury. Miło jest pomyśleć, że w dalekich Stanach ktoś nasz arcypoemat przeczytał bardzo uważnie i znalazł w nim inspirację dla własnej cudownej opowieści...
Cather Willa, Drzewo białej morwy, tł. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz, Warszawa 1977 (sygnatura: 75689)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz